Zapraszamy do piątego już wydania magazynu POGODNIE!
O maju mówi się niekiedy, że to wiosna pełną parą ─ dni są coraz dłuższe, słońce znacznie później chowa się za horyzontem, na którym jeszcze tak niedawno mogliśmy podziwiać klucze dzikich kaczek...
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Parno za oknem i za firaną, garderoba gawiedzi gwałtownie ubożeje w ilości materiałów, a, co za tym idzie, ubożeje również defensywa bańki ludzkiej wygody i filuternych, zwodniczych dresów. Chcąc nie chcąc trzeba pokazać innym ludziom to, co się przez te parę miesięcy hodowało w odmętach kurtek i szalików, dokarmiało sowicie za Bożych urodzin i Wielkiej nocy, a w końcu utrwalało płonnością zapału postanowień noworocznych. Tak, kochani, wszyscy wiemy, że tym razem to też nie będzie Wasz rok.
No więc mamy do czynienia z goruncem, paskudnym goruncem, którego żadnen wiatraczek nie ulotni, któremu żadne przekleństwo specjalnie nie umniejszy. Człowiek to istota rozumna, ewolucyjna, dlatego też coroczny cykl zmiejszania szmatek pokrywających rozwarstwienie skóry, mięsa i kości przebiega u nas raczej bezproblemowo. No, prawie że.
Widzicie, nie do końca wszyscy od tak godzą z swobodnym ekspresjonowaniem ludzkiego ciała. A konkretniej, z ekspresjonowaniem ciał grubych.
Kojarzycie ten wysyp zdjęć w internecie osób tęgiej tuszy przyodzianych w ubrania ukazujące ich fałdki? No właśnie. Chyba nie muszę wspominać, że spora część została wykonana bez wiedzy i zgody portretowanej osoby, która znalazła się w owym przypadkowym miejscu tylko z tego powodu, iż siłą rzeczy musiała w końcu wyjść z domu i kupić te bułki czy tam masło.
I wiecie co, to zaczyna być frustrujące.
Bo jakby to Wam, wszystkim psioczącym na grubasków w cienkich, nieraz przylegających, krótkich rzeczach, wyjaśnić: ludzie o większej masie ciała odczuwają ów męczący Was gorunc o wiele bardziej niż Wy i gdy stają przed wyborem pomiędzy omdleniami w autobusie i groźbą problemów zdrowotnych, a zakuciem w oczach paru anonimowych przechodniów, to jednak siłą rzeczy wybierają to drugie.
[a przynajmniej mam taką nadzieję, mój boże]
Przykro mi, ale sezon wiosenno-letni to nie festiwal rui i pokazu pięknych, wymodelowanych sylwetek. Wychodząc z domu nie przejdziecie się po żadnym wybiegu i nie natraficie na drugą Britney Spears. Natraficie na ludzkie, w pełni prawdziwe i nieraz szpetne ciała, które nie mają za zadanie nakarmić Waszych oczu estetyką. Ludzie bywają brzydcy, pełni niedoskonałości, otyłości, ułomności. Nietraktujmy ich z powodu naszych nabuzowanych hormonów jak lalek ze skalą atrakcyjności, ładnie proszę. Niech do nas w końcu dojdzie, że w gruncie rzeczy te osoby nie są tu dla naszej rozrywki, a tylko pokrętnie wpadły pod tryby koła fortuny i nieopatrznie napatoczyły się na naszej drodze w autobusie, metrze, szkole, pracy.
Być może one również czują się niekomfortowo w swoim ubiorze, być może same mają poczucie odrazy otoczenia i modlą się, by nikt nie oceniał ich rozmiarów. I pewnie, że otyłość często jest winą samej osoby nią dotkniętej i w wyleczeniu wymaga t y l k o samozaparcia, ale powiedzmy sobie szczerze: ile z osób, które właśnie to czyta, je pięć zbilansowanych posiłków dziennie, ćwiczy każdego dnia wszystkie mięśnie, urozmaica sobie dietę warzywami, nigdy nawet nie próbowało zestawu od Macdonalda i uczy się z wszystkich przedmiotów dwie godziny w ciągu dnia?
Ludzie wyznaczają ideały, rzeczywistość je weryfikuje. Nie da się tak po prostu zmieszać z błotem jednej grupy i ostracyzmować jej niedoskonałości. Fakt, ci ludzie wyrządzają sobie krzywdę, ale uwierzcie mi na słowo, nie tylko oni. Przy czym naprawdę zdają sobie z tego sprawę i są tak właściwie jedynymi ludźmi, którzy mogą coś z tym faktem konkretniejszego zdziałać. Dlatego właśnie komentarze typu ,,twoja wina że tyjesz", chamskie uwagi, wciskanie na siłę ,,troski" gówno pomaga, ba, nawet na dobrą sprawę wcale nie ma pomagać. Formułka o pomocy jest tu tylko przykrywką dla ujścia frustracji i wylewu niechęci. Bo muszę patrzeć na Twój nieapetyczny boczek, nie?
Czasami mam po prostu wrażenie, że ludzie boją się rzeczywistości, w której przyszło pędzić im żywot i kurczowo trzymają się wyznaczonych przez siebie oczekiwań i czczych mrzonek. Bo tak powinno być, a nie jest, bo wolę, kiedy ludzie nie chorują, nie mają krzywych nosów i zębów, nie posiadają rozstępów i nie siwieją przed trzydziestką.
Uparcie więc tkwią w tej swojej bezpiecznej, sterylnej bańce, lecz, powiedzmy sobie szczerze: po co? Czy nie lepiej pomału przyswajać realia warstw świata, miast w nieprzystosowaniu doznać szoku w późniejszej godzinie?
Wiosna to rozkwit nie tylko przyrody, ale i nas – ludzi. Ukazujemy swoje ciała, szpetność i frustracje, rośniemy w słońcu i dojrzewamy po szkodzie. Nie wydajemy ładnych zapachów i najpiękniejszych uśmiechów, ale w glob już tak szeroko wrosło żądło naszego chwastu, że ciężko nie doszukać się uroku w naszych pociesznych oddechach. Godzina ekspresji, wzburzonej epilepsji i masowej opresji. Cóż więcej rzec: bawmy się dobrze, k?