bajdurzenie owieczki z B-612

56 20 3
                                    

Gdyby ktoś z Was szedł tego dnia jedną z krakowskich ulic, zapewne przeraziłby się nie na żarty

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Gdyby ktoś z Was szedł tego dnia jedną z krakowskich ulic, zapewne przeraziłby się nie na żarty.

Otóż około popołudnia na kamiennym murku, wzniesionym nad ziemią o może ćwierć metra, chybotliwie potrząsał głową stary jegomość, w jednej ręce dzierżąc piersiówkę, a w drugiej poszarzały melonik. Z jego ust leciały wyrazy urywane, w rozkosznym lamencie złaknionej duszy, uderzając namolnie w górne C jednym tylko zdaniem:

– Dajcie więcej wódki!

Podszedł do niego sprzedawca z monopolowego, mieszczącego się w obskurnym rogu ulicy. Zerknął na pijaka raz i drugi, wzrokiem z lekka krytycznym oceniając jego stan trzeźwości, a potem westchnął tylko i rzekł ochryple:

– Nie ma już wódki, za to jest woda.
Trzeźwości pan sobie tym sposobem doda.

Och, gdybyście tylko widzieli wściekłość imć Zalewskiego (bo takie spity mężczyzna nosił nazwisko). Obruszony, nałożył nakrycie głowy na swe skołtunione włosy, podniósł buńczucznie palec i byłby dźgnął tego nadętego pajaca co go miał przed oczema, ale stracił czucie w dłoni, więc wycharczał tylko:

– Woda? Na wodę pieniędzy mi szkoda, miły panie.
Za to kazanie o trzeźwości niech pan sobie w dupę wsadzi i nie radzi,
samemu mi wódkę sprzedając.

– Ja nie radzę – jęknął sklepikarz zmęczony, spojony stale warzonym w ustach trunkiem wyrzutów ze stronów bywalców jego straganu.

– Że niby pan nie radzi?
Pan tu farmazony sadzi!
Aforyzmy! – język w gębie pijaka przemieszał się z Żubrówką i zyskał wigoru, układając w wymyślne zawijasy słowa. Spragniony był on jednak dalej napitku, począł więc napierać na sprzedawcę z jeszcze większą nachalnością.

Ten zaś usilnie ignorował wszelkie umizgi, odtrącając brudne ręce i cuchnące piwem nogi klienta, by ostatecznie wybuchnąć wreszcie:

– Drogi panie, nie dam panu nic na chlanie, bo to panu nie przystoi! Pan na nogach ledwo stoi, a na prawdę się zatacza.

– Pan zaś schlany być to może? – burknął spode łba rozmówca.

Byliby się może dalej kłócili, ale stanęła między nimi panienka – lat może 20. Pojętnym wzrokiem ogarnęła sytuację i głosem pełnym szczerego, miłosiernego współczucia zwróciła się do biednej istoty ludzkiej, którą miała przed sobą, a która upadła tak nisko swoim pijaństwem:

– Dobry wieczór!
Ach, czyżby pan był pijany? Ledwo 17, panie kochany...
Proszę opanować alkoholowe libacje
opuścić z rzygami publiczną ubikację
i rzucić pijaństwo, gdyż jest ono niezdrowe. Niszczy panu brzuch, trzewia, wątrobę...

– Sama wszak panienka jest nieprzyzwoicie spita!
W dodatku najwyraźniej z obyczajów wyzbyta, gdyż panom przeszkadza i niemądrze doradza, głupoty prawiąc! – oburzył się jegomość nadęty i prawie by pękł, ale go ostatnia kropla Żubrówki od tego aktu samodestrukcji powstrzymała. Parsknął więc tylko pogardliwym śmiechem, zatoczył się tendencyjnie i rzucił pustą piersiówkę na ziemię.

Na dźwięk upadku najcenniejszego przedmiotu pijaka odezwał się jeszcze student – abstynent, stojący wcześniej cicho przy rogu Marszałkowskiej.
Zmarszczył on uprzednio brwi, by rozumem naukowym objąć powagę sytuacji, po czym głosem z odbitą manierą profesorską, pełnym namaszczenia rzekł krótko:

– Nie ma pan z czego więcej pić.

Musicie bowiem wiedzieć, że nasz bohater nie pił nigdy z kieliszka, szklanki czy butelki. Dlaczego? Cóż, szkła bał się panicznie.

Uświadomiwszy to sobie, mężczyzna wściekł się straszliwie i wiecznie. W furii wykrzyczał kilka wyrazów zbyt niecenzuralnych, bym mógł je przytoczyć, zerwał z siebie cuchnący kapelusz i powiesił na latarni, odprawił taniec opętanego szaleńca, składając ręce w pół i jak ptak piejąc na dachu domu, a następnie opadł niczym dziecięcy, czerwony balonik przekuty szpilką mocno i naumyślnie.

Później podniósł swój skarb z brudnych kocich łbów, otrzepał pieszczotliwie z kurzu i zerknął rozognionym wzrokiem dookoła.

Na ich szczęście wycofali się wszycy – irytujący sklepikarz, panienka z ckliwym chichotem i pseudo pisarz poeta, co się mięsa nie tykał.

Imć Zalewski poczuł, jak góruje nad całym światem, a potem raptem spadł z ćwierćmetrowego murku.

/konwalia

KACZKI: maj 2019Where stories live. Discover now