Spotkanie

3.3K 314 359
                                    

(myślę, że to w mediach mogło być rzeczywistością, dlatego zostawmy znicz dla Dazai'a [*])

Szedłem energicznym krokiem w stronę starych magazynów na krańcu miasta. Słońce powoli kończyło swoją wędrówkę po horyzoncie, ustępując miejsca czarnej otchłani. W głębi tej ciemności, mogłem jedynie doszukiwać się małych, zbawczych światełek, jednak na darmo. W takich warunkach jestem łatwym celem dla potencjalnych zabójców, którzy przyczajeni w mroku, zlewając się z nim w jedność, nie mieliby problemu z przyłożeniem zimnego ostrza do mojej krtani i bestialskim wyrwaniem z niej mojego ostatniego tchu. Co prawda, byłem przygotowany i na taką możliwość. Pod moim płaszczem skrywałem jeden mały nożyk, który towarzyszył mi od momentu, w którym zostałem zapoznany z metodami działań mafii, więc doskonale wiedziałem jak się z nim obchodzić. Zbliżałem się nieubłaganie do magazynów, czując rosnące napięcie, które gromadziło się we mnie i stawało się coraz to większe, wraz ze skracającą się odległością od budynku, w którym miałem poznać swoje dalsze losy.

Przystanąłem przed zardzewiałymi drzwiami i z wahaniem popchnąłem je. Na początku nie miałem odwagi by przekroczyć próg, gdyż w całym magazynie panował bezwzględny mrok, nie dając mi cienia szansy na ocenienie swojej sytuacji. Gdy zebrałem w sobie wystarczającą ilość odwagi, wykonałem powoli, aczkolwiek zdecydowanie pierwszy krok. Nie miałem nawet chwili by pomyśleć, gdy z mroku wyłoniło się około dziesięciu postaci, odzianych w czarne szaty z różnymi rodzajami broni w rękach. Ruszyli na mnie i jedyne co zdążyłem zrobić, zanim nadszedł pierwszy atak, to sięgnięcie po sztylet ukryty wewnątrz płaszcza. Cofnąłem się o krok i ledwo udało mi się odeprzeć atak pierwszego napastnika. Zaraz po nim, z cienia wyjawiali sie następni, zadając ciosy jeden po drugim. Nie byłem w stanie odeprzeć wszystkich, więc na moim ciele pojawiało się coraz więcej cięć, z których wypływała ciepła ciecz, kontrastująca z  moją zimną niczym lód skórą. Pomimo obrażeń, powoli eliminowałem przeciwników, stających mi na drodze. Wraz z pokonaniem ostatniej postaci, upadłem na kolana ciężko dysząc i próbując zatamować krwawienie. Najbardziej doskwierała mi rana na nodze, która uniemożliwiała normalne poruszanie się. Nagle światła w całym magazynie zapaliły się i pokazały ogrom miejsca. Syknąłem cicho przez chwilowe zaślepienie i przysłoniłem nieco oczy, dając im czas na przyzwyczajenie się do zmiany. Nie miałem nawet chwili wytchnienia, gdy za plecami usłyszałem donośny głos

- Chuuya Nakahara, dawny zbieg o niebywałych umiejętnościach walki. Jednak szef mówił prawdę. Nie sądziliśmy, że uda Ci się ujść z życiem, a tu proszę, jaka niespodzianka - po usłyszeniu tego, spróbowałem wstać, jednak chyba za bardzo się pospieszyłem. Nie widząc dla siebie drogi ucieczki spróbowałem się odezwać

- Kim jesteś i czego chcesz? Nie taką miałem umowę z mafią - mój głos był słabszy niż się spodziewałem, jednak chyba uskutecznił swój cel, gdyż przed oczami stanęły mi dwie postacie i co gorsza, doskonale wiedziałem kim są. Trafiłem na dwóch najsilniejszych członków mafii, Oda Sakunosuke i Akutagawa Ryuunasuke.

-Jesteśmy egzekutorami portowej mafii i nie widzę powodu żeby się przedstawiać. Doskonale nas znasz Chuuya- Powiedział Oda i podszedł do mnie, trzymając w rękach torbę, którą rzucił mi pod nogi

- Tutaj masz wszystko, co będzie Ci potrzebne do pierwszej misji. Masz tydzień czasu i lepiej uwiń się z tym szybko. I nie zrozum mnie źle. Nie chcę śmierci ani twojej, ani dziewczynki, która jest z tobą, jednak jeżeli nawalisz, nie będę mógł Ci już pomóc.
Zaskoczył mnie tymi słowami. Jakie pomóc? O co tu chodzi? Te pytania krążyły po mojej głowie, odbijają się echem, jednak nie byłem w stanie wydusić z siebie żadnego z nich. Może po prostu tak powiedział, a ja doszukuję się w tym jakiegoś nieistniejącego podtekstu? To była najlogiczniejsza odpowiedź na daną chwilę. Usłyszałem przeciągły dźwięk skrzypiących, zardzewiałych drzwi, który definitywnie przesądził o końcu mojej męki na dzień dzisiejszy. Spróbowałem się podnieść. Tym razem wolniej i ostrożniej. Oparcie znalazłem w drewnianych skrzynkach poukładanych jedna na drugiej. Gdy udało mi się wstać, pokuśtykałem w stronę drzwi, potykacjąc się co chwilę. Dodatkowe obciążenie stanowiła ciężka torba, zwisająca z mojego ramienia i boleśnie wbijającą się w poranione ciało.

Jeszcze raz... || SoukokuWhere stories live. Discover now