Szczęście w Nieszczęściu

3K 251 169
                                    

Dazai Pov.

Otworzyłem oczy, słysząc irytujący dźwięk budzika, dobiegający prosto z mojego telefonu.  Ze wściekłością machnąłem ręką, nie zważając na konsekwencje tego brutalnego czynu. Do moich uszu dobiegł jedynie odgłos strącanego telefonu, więc poderwałem się z łóżka błagając żeby się nie rozbił. Dzięki Bogu, dywan uratował sytuację i moje wszechstronne urządzenie kontaktu do spraw pozadomowych, przetrzymało poranną brutalność. Zerknąłem na godzinę i zacząłem wyzywać się w duchu najgorszymi wyzwiskami jakie świat słyszał. Dlaczego muszę być taki głupi i zawsze zapominać wyłączyć to cholerstwo po tygodniu męczarni? Albo, może jednak wolę nie wiedzieć, czemu moje funkcje myślowe, zachodzą na poziomie makreli… Rozejrzałem się po moim przestronnym pokoju, doszukując się jakiejkolwiek zmiany, jednak wszystkie szafy i szafeczki stały nietknięte. Ściany, jak zwykle białe, czego szczerze nienawidziłem. Czułem się jak w szpitalu. Wszelkie możliwe książki, papierki, czy chociażby długopisy leżały dokładnie tak, jak je zostawiłem. Nie ma co się doszukiwać szczególików. Podszedłem do szafy i wygrzebałem jedną z ładniejszych koszul, przy okazji wyrzucając przypadkowo połowę innych ubrań. Zaśmiałem się sam z siebie i nurkując w wyrzuconej stercie, wyłowiłem czarne spodnie, które wyjątkowo współgrały z resztą wybranych ubrań.
Po wykonaniu czynności, przy których łatwo można się zabić, oczywiście mowa tutaj o kąpieli z tosterem, przyszedł czas na najmniej przyjemną czynność w całym dniu. Zacząłem odwijać powoli bandaże z moich dłoni, obserwując blizny, jedne świeższe, inne już blade i niemal niewidoczne. To nie był przyjemny widok, więc szybko kopnąłem szafkę przed sobą, by jej zamki grzecznie ustąpiły i wysypały z siebie pudełka z bandażami. Szybko chwyciłem jedno z nich i z wprawą obwinąłem obydwie dłonie, bez większego problemu. Nie chcąc dzisiaj zaprzątać sobie głowy problemami, nałożyłem na twarz najszerszy uśmiech jaki udało mi się wypracować po tylu latach udawania. By wypełnić myśli czymś przyjemniejszym, zacząłem planować spotkanie z Chuuyą, które wymusiłem moją, jakże niezwykłą siłą perswazji.
Po przygotowaniu  szczegółowego planu, czyli dokładniej kompletnej pustki, postanowiłem pozostawić większość wyborów Chuuyi i zdać się na jego wolę. Z pewnością, nawet jeśli bym coś przygotował, szybko musiałoby pójść w zapomnienie, z powodu nie trafienia w gusta mojego nowego przyjaciela. W głowie trzymałem jedynie słaby zarys naszego spotkania, jako plan awaryjny, jednak nie wiem czy oglądanie kwiatów wiśni to coś, co może spodobać się takiemu małemu buntownikowi.
Myśli o tym spotkaniu, tak bardzo mnie wciągnęły, że nie zauważyłem nawet uciekającego czasu, który właściwie zaczął mnie gonić. Podniosłem się, jak zwykle robiąc przy tym spory huk i strącając kilka książek po drodze, pobiegłem szybko coś zjeść. Posiadanie na własność całego piętra to jednak spora wygoda. Wpadłem do kuchni i starając się z całych moich sił zabić na każdym kroku, zrobiłem sobie kanapkę i ruszyłem ku wyjściu. Natknięcie się na któregokolwiek z moich rodziców, czy chociażby zaufanych pracowników ojca, którzy donoszą mu wiernie o każdym moim kroku, byłoby istną katastrofą. Z tą myślą, starałem zachowywać się najciszej jak potrafię i jakimś cudem udało mi się przejść całą drogę niezauważonym. Popatrzyłem na zegarek i załamałem ręce, widząc godzinę. Może jak pobiegnę, to zdążę? Trzeba się czasami poświęcić…
Docierając na umówione miejsce, czyli ławeczkę nad rzeką, przy której pierwszy raz się spotkaliśmy, w oczy uderzył mnie rudy kolor kosmyków Chuuyi, który był podkreślany przez jego czarne ubrania. Zatrzymałem się, by móc chwilę odsapnąć i poobserwować mojego towarzysza, jednak ten plan zakończył swoje życie szybciej niż ja, w momencie, gdy Chuuya odwrócił się i spojrzał prosto na mnie przeszywającym spojrzeniem. Uśmiechnąłem się jedynie, mogąc popatrzeć na te jego lazurowe oczy i podszedłem nieco bliżej, będąc przygotowanym na krzyk, ból, pot i łzy, za moje pięcio minutowe spóźnienie, jednak ku mojemu zdziwieniu, nic takiego się nie zdarzyło. Chuuya westchnął tylko i zaśmiał się pod nosem.
-No siadaj już. Przecież Cię nie zabije za to spóźnienie- spojrzałem nieufnie, po czym odpowiedziałem, próbując nagiąć nerwy tego narwańca
- Po pierwsze, nie mogę być tego taki pewien, nie brzmisz wiarygodnie, a po drugie, to właściwie wyświadczył byś mi jednie przysługę, więc nie krępuj się.- jego brew drgnęła, jednak tym razem zachował wyjątkowy spokój i niewzruszony moimi słowami przesuną się na ławce, robiąc mi więcej miejsca. Skoro już tak się postarał, to chyba nie wypada mi zaprzepaścić takiej dobroci serca. Usiadłem obok i zacząłem szukać odpowiednich słów, jakimi mógłbym się wyrazić, jednak chyba nie było to potrzebne.
- Gdzie idziemy, Makrelo?- to pytanie przerwało ciszę, na początku nie zauważyłem ostatniego wyrazu w tym zdaniu, jednak po chwili uświadomiłem sobie, jak wielka to obraza dla mej dumy.
- Dlaczego mam być Makrelą?!
- Nie zadawaj zbędnych pytań, żądam natychmiastowej odpowiedzi!
- A ja równych praw! Skoro mogę być makrelą to ty będziesz Ślimakiem.
- Z jakiej racji mam być ślimakiem!?- wiedziałem, że mu się nie spodoba. Teraz ma za swoje.
- Ślimaku, myślałem o tym, by najpierw zabrać Cię na pyszne lody, a później moglibyśmy poobserwować kwiaty kwitnącej wiśni, co o tym sądzisz?
- To całkiem dobry pomysł…- Nieco zaskoczyło mnie jego wycofanie się z walki, jednak skoro sam się pogodził ze swoim losem, to nie będę rozdrapywał starych ran.

Jeszcze raz... || SoukokuWhere stories live. Discover now