Ułamek schizofrenii

9 2 0
                                    

Krążyłam po białej sali, w której stało tylko łóżko. "Wyjdz", "ucieknij", "Zabij się", "Uduś się", "Jesteś do niczego" - to właśnie słyszałam bez przerwy. Z moich oczu ciekły łzy. Kucnęłam na środku pokoju. Zasłoniłam uszy za pomocą dłoni.
— Zamknijcie się do cholery! — Krzyknęłam.
Kilku pielęgniarzy weszło do pomieszczenia. Jeden z nich delikatnie dotknął mojego ramienia. Gwałtownie wstałam.
— Nie, nie, nie... Nie możecie tego znowu zrobić! — krzyczałam, gdy złapali mnie za dwie ręce. Nie miałam jak się ruszyć. — Nie możecie! Oni znów będą się że mnie śmiać!
— Spokojnie... — szepnął pielęgniarz, który trzymał moją prawą rękę, po czym poczułam lekkie ukłucie na szyi.
Zrobiłam się spokojniejsza.
— Znów się poddała. Słabeusz — słyszałam szepty.
Próbowałam się wyrwać, ale nie miałam siły. Zamknęłam oczy, a gdy je ponownie otworzyłam leżałam na łóżku. Byłam przypięta pasami.
— Zgnijesz tu! Umrzesz! — krzyczały postacie stojące obok mnie.
Mogłam tylko tego słuchać i płakać.
— Zostawcie mnie. Zabierzcie mnie stąd — szeptałam.
— Taki żołnierz, a tak się poddaje łatwo — zaśmiał się ktoś.
— Nie jestem żołnierzem...
Nie miałam już siły na nic. Przypięta pasami nie mogłam się ruszyć. Pozostało tylko czekać, aż dadzą mi spokój.

JednostrzałyWhere stories live. Discover now