dzień 1

6.5K 536 449
                                    

-Nie, nie, nie, nie -jęknąłem niezadowolony, kiedy ujrzałem mnóstwo drewnianych domków w środku lasu, autobusów i samochodów. Każda osoba taszczyła za sobą ogromny bagaż, który musiał być wystarczający na następne dwa tygodnie. Na twarzy wielu osób widniał uśmiech - niestety, nie na mojej.

Rodzice niektórych żegnały się ze swoimi dziećmi, a ja naburmuszony ruszyłem w kierunku szeregu, gdzie mieli nas pogrupować.

-Cześć wam, jestem Scott i razem z moją przyjaciółką Alison będziemy się o was troszczyli przez następne dwa tygodnie! Główną opiekunką obozu jest pani Richardson -zawołał dosyć młody chłopak, który wyglądał na mniej więcej 25 lat. -Witamy w Green Hills!

Rozległy się wiwaty osób zgromadzonych. Ludzie klaskali, gwizdali i cieszyli się. Naprawdę nie wiedziałem, co może być w tym obozie ciekawego.

-Będziecie podzieleni na pięć niezależnych grup. Czerwoni, zieloni, niebiescy, żółci, pomarańczowi -Alison uniosła w górę kolory bandan o wymienionych wcześniej kolorach. -Na głównym placu tuż przy wejściu do stołówki -teraz pokazała w stronę wielkiego budynku -na tablicy jest rozpiska zajęć dla poszczególnych ekip!

Nazwała nas ekipami? Czy może być coś gorszego?

-Jesteście drugą turą obozowiczów, więc w waszych grupach jest już kilka osób. Próbowaliśmy was dzielić w jak najbardziej zróżnicowany sposób, abyście mogli zawrzeć nowe przyjaźnie -wyjaśnił Scott, a ja przewróciłem oczami. Czemu muszę być w tak nudnym miejscu? Dlaczego nie wysłano mnie na Hawaje?! To byłyby wakacje. A nie jakieś miejsce opuszczone przez Boga gdzie na dodatek nie ma zasięgu. Czym ja zawiniłem?

-Zaraz każdy zostanie przydzielony do swojej grupy i otrzymacie numery domków, w których spędzicie następne dwa tygodnie -wyjaśniła dziewczyna, przesadnie się uśmiechając.

Zaczęło robić się wielkie zamieszanie. Spoglądałem na różne osoby, które krzyczą do siebie, że są w tych samych "ekipach". Obym ja nie został wciśnięty do bandy bezmózgich komputerowców, którzy nie potrafią rozmawiać o niczym innym jak o procesorach. Zdecydowanie wolałbym rozmawiać o wszystkim innym.

Podszedłem jako jeden z ostatnich do Alison, która poprosiła mnie o podanie danych. Po sprawdzeniu długiej listy podała mi czerwony kawałek materiału.

-Miej go zawsze przy sobie, najlepiej w widocznym miejscu -powiedziała, nadal się uśmiechając, a ja przytaknąłem, aby mieć święty spokój. -Twój domek to numer 43, twój współlokator już na ciebie czeka. Około 18 będzie kolacja.

Bez entuzjazmu ruszyłem w stronę długich rzędów z drewnianymi, małymi domkami. Znalezienie tego, w którym aktualnie miałem się zatrzymać, nie było jakimś wyczynem, ale trochę się nachodziłem.

Wszędzie było mnóstwo ludzi, byli głośno i zagradzali całe przejście, ale jakoś się udało. Biały, duży numer 43 widniał na drewnie, a ja westchnąłem. Wspiąłem się szybko po drewnianych schodkach na małą werandę.

Nie wiem, czy byłem gotowy otworzyć drzwi do mojego aktualnego lokum, ale gdy to zrobiłem, wiedziałem na sto procent, że to nie wypali. Wystarczyły mi sekundy, żeby to do mnie doszło.

Na jednym łóżku siedział chłopak z papierosem pomiędzy wargami, a wokół niego był taki bałagan, że niemal nie mogłem uwierzyć, że jedna osoba mogła to zrobić. Z jego telefonu, do którego podłączony został przenośny głośnik, wypływała głośna muzyka, która raniła moje uszy.

Podczas gdy ja stałem ze sporą torbą, mulat spoglądał na mnie z wielkim rozbawieniem.

-Oh jak miło, mam kumpla z drużyny! -zawołał wraz ze zbytnim entuzjazmem i pomachał do mnie swoją czerwoną bandaną. Posłałem mu mordercze spojrzenie, a on tylko wzruszył ramionami. -Rozgość się.

Rzuciłem torbę obok łóżka i podszedłem do okna, które otworzyłem na oścież.

-Jestem Zayn, jeśli cię to interesuje, a ty? Może jesteś niemy? -zapytał zainteresowany moją osobą.

-Jestem Liam i wyjaśnijmy sobie na początku kilka ważnych spraw -powiedziałem władczo, co wywołało uśmiech u chłopaka. -Nie ma palenia w środku, wychodź na zewnątrz.

-Wtedy mnie złapią, chyba nie chcesz, żeby to zrobili -stwierdził leniwie, przesuwając po mnie ciemnymi oczami.

-Mam to gdzieś, nie chce, żebyś palił w środku -odparłem, podchodząc do niego. Czekał co zrobię, ale ja tylko wyciszyłem całkowicie muzykę, na co jęknął.

-Chyba żartujesz! -zawołał oburzony do granic możliwości. -Nie pozbawiaj mnie prawa do muzyki. To nie fair.

-Nie robię tego, po prostu chce teraz w ciszy porozmawiać -mówię obojętnym tonem. -Muzyka mi odpowiada, chociaż jedno co jest cywilizowane w tym średniowiecznym, pozbawionym zasięgu, miejscu. Ale nie przesadzaj z decybelami i uprzedzam, że nie nie lubię heavy metalu.

-Okay szefie -zasalutował mi niczym w wojsku. Wiedziałem, że i tak nie będzie się stosował do moich próśb, ale zawsze warto spróbować. Może okaże choć trochę współczucia i będzie miły. -Jeszcze jakieś specjalne życzenia?

-Tak, nie denerwuj mnie.

Po jego minie mogłem wiedzieć tylko jedno.

To będą ciężkie dwa tygodnie.

✖✖✖

Witajcie kochani! Czy ktokolwiek w ogóle to czyta? Whatever. Mam nadzieję, że względnie dobrze wyszło. Za wszelkie błędy przepraszam, ale na swoją obronę mam to, że piszę na telefonie i chciałam coś w końcu dodać.

Jeśli ktokolwiek przeczytał proszę zostawcie gwiazdkę lub komentarz (może być negatywny, przecież nie jestem pisarką czy coś, przyjmuję krytykę) i mam nadzieję, że do następnego! :)

ziam mayne // summer campOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz