dzień 3

4.6K 471 388
                                    

Obudził mnie lekki powiew wiatru, który muskał moją twarz. Przez chwilę kompletnie zatraciłem się w letnim wiaterku i nie myślałem o całym świecie, ale wtedy idealna bańka pękła i do moich nozdrzy doszedł niemiły zapach dymu papierosowego.

Wróciłem na ziemię.

-Zayn co ja ci mówiłem o paleniu -jęknąłem i zmarszczyłem czoło. Otworzyłem powoli zaspane oczy. Chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do jasności. Zobaczyłem mulata siedzącego na parapecie przy otwartym oknie.

-Jestem prawie na zewnątrz -stwierdził spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem. Nie miałem siły na żadne sprzeczki więc po prostu wstałem z zamiarem przygotowania się na dzisiejszy dzień.

Dzisiejszego dnia śniadanie było całkiem znośne, a Zayn rozmawiał z jakąś dziewczyną na temat artykułów do włosów, które według nich są najlepsze. Odpowiadało mi, że miałem chwilę na oczyszczenie umysłu, ale kiedy tylko wyszliśmy przed stołówkę Zayn zaczął nawijać do mnie na temat historii jakiegoś psa, którego jego znajomi znaleźli na autostradzie.

Jak to możliwe, że raz jest taki rozgadany, a chwilę później nic nie mówi i nie uda ci się z niego wyciągnąć? Zagadka ludzkości.

-Cześć wam -nagle na podest weszła opiekunka naszej "ekipy". -Czerwoni, dzisiaj pojedziemy do zaprzyjaźnionej stadniny!

Zayn w ciągu sekundy zamilkł.

Uniosłem pytająco brew, a on spojrzał na mnie z lekkim przerażeniem.

-Coś się stało? -zapytałem podejrzliwie, a ten wziął głęboki oddech.

-Konie są straszne -powiedział poważnie, a ja zachichotałem.

-Bądź twardzielem, pomogę Ci ujarzmić te dzikie bestie -odparłem bohatersko, a on tylko posłał mi krzywy uśmiech.

Wsiedliśmy do żółtego autobusu i cały czas musiałem wyjaśniać Zayn'owi, że koń nie zrobi mu krzywdy, ale mulat i tak w to nie wierzył.

Kiedy instruktor podawał nam różne wskazówki dotyczące jazdy, Malik chował się za mną jak dziecko, które myśli, że go nie zauważą.

Nie rozumiem tego nieuzasadnionego strachu przed zwierzętami, ale wolę się nie wtrącać, bo przecież każdy ma jakieś dziwne fobie, które naprawdę ciężko przezwyciężyć. Wiem to z własnego doświadczenia.

Każdy z nas otrzymał stroje do jazdy konnej i od razu gdy wróciliśmy każdemu z nas przydzielili konia.

-Nauczę cię jeździć -położyłem dłoń na ramieniu mulata, ale ten tylko się wzdrygnął.

-To nie o to chodzi -powiedział cicho patrząc na boks z klaczą o izabelowatej maści. Moja klacz była gniada. Obie śliczne.

-Więc o co? Nie rozumiem -westchnąłem zrezygnowany, a on nadal patrzył prosto na klacz, jakby chciał wypalić w niej dziurę swoim spojrzeniem.

-Ja umiem jeździć, po prostu mam złe wspomnienia -na jego twarzy pojawił się lekki grymas, a ja szturchnąłem go łokciem.

-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że jesteś taką księżniczką, która boi się zwierzątek -zaśmiałem się cicho, bo jedyne co chciałem to podejść go w wyrafinowany sposób.

Jak się spodziewałem jego urażona duma dała o sobie znać i z nienaturalnie wysoko uniesioną brodą poszedł po klacz, którą wyprowadził w stronę wielkiej łąki gdzie kilka osób już świetnie się bawiło, a reszta uczyła się z instruktorem jak krok po kroku postępować z koniem.

Zayn nadal dumny jak paw wsiadł na klacz, a ja szybko poszedłem w jego ślady nie chcąc zostać w tyle. Rodzice zawsze zabierali mnie na przejażdżki konne na małą farmę, na którą chętnie jeździłem.

Jednak wielka odwaga Malik'a zniknęła równie szybko co się pojawiła.

-Liam pomóż mi -popatrzył na mnie desperacko. Nasze konie stały spokojnie, łeb przy łbie i nawet nie ruszaliśmy się na milimetr.

-Stoisz Zayn, nic ci się nie stanie -pokręciłem z niedowierzaniem głową.

-Boje się, że spadnę jak ostatnim razem, gdy jeździłem z siostrami -jęknął i wyglądał jak małe dziecko, które nie wie co się dzieje wokoło, jakby zgubił się w centrum handlowym i desperacko chciał wybawienia.

Wyobraziłem sobie małego Zayn'a, który spada z konia i zaczyna płakać. Wtedy zmięknąłem, ponieważ był taki bezbronny.

-Nie spadniesz -posłałem mu krzepiący uśmiech.

-A jeśli tak? -nadal dramatyzował.

-To ta klacz będzie miała do czynienia ze mną -odpowiedziałem udawanie groźnym tonem, a na jego twarzy pojawił się zarys uśmiechu.

-Na pewno nie spadnę?

-Będę się tobą opiekował -puściłem mu oczko i wyciągnąłem rękę, aby przybić z nim żółwika.

*

Wieczorem rozmyślałem w domku tuż po kolacji. W tle leciał rockowy zespół, który Zayn bardzo zachwalał i przyznałem mu rację w myślach. Zapowiadał się naprawdę miły wieczór po tak wyczerpującym dniu, jaki spędził w towarzystwie swojego nowego kumpla, który już nie wydawał się być taki irytujący jak wcześniej.

-Chodźmy się przejść -nagle wypowiedział Zayn, a ja otworzyłem mozolnie oczy i przekręciłem głowę w stronę mulata.

-Zwariowałeś -skomentowałem krótko jego pomysł, a ten wstał i wręcz rzucił się na mój materac.

-Chodź, będzie fajnie! Nikt się przecież nie dowie -wyszeptał konspiracyjnie do mojego ucha.

Zaśmiałem się rozbawiony jego szalonym pomysłem, ale w końcu uległem i niepostrzeżenie wymyknęliśmy się do lasu przez drewniane ogrodzenie, a raczej dwie belki, które wyznaczały granicę, w której mogliśmy przebywać w ciągu dnia. No właśnie, jest po ciszy nocnej, a my wyszliśmy poza teren obozu.

Nikt nas nie zauważył, kiedy szliśmy jakaś ścieżką pomiędzy drzewami, które widać w świetle księżyca.

Stanęliśmy dopiero jakieś 20 minut później, kiedy Zayn znalazł powalone drzewo niedaleko brzegu jeziora. Usiadłem szybko obok niego i zauważyłem, że jesteśmy praktycznie po drugiej stronie jeziora, a nasz obóz w oddali rzuca lekką, jasną poświatę.

Zayn sztruchnął mnie w ramię i wyrwał z zamyślenia. Spojrzałem na niego, a później na paczkę papierosów, którą wyciągnął w moją stronę.

-Nie, dziękuję -wymamrotałem i wróciłem do rozglądania się po okolicy.

-Nie bądź takim świętym Liam, przecież to tylko jeden papieros -zaśmiał się chłopak o czekoladowych oczach.

-Jestem asertywny -chciałem urwać temat, ale Zayn nie miał zamiaru tego kończyć. Namawiał mnie jeszcze przez jakiś czas aż uległem, aby po prostu dał mi spokój.

-Nigdy więcej nie będę z tobą palił, rozumiesz? -spojrzałem na niego gniewnie, a ten po prostu uśmiechnął się niewinnie.

Podobał mi się jego uśmiech. Lubiłem, kiedy był szczęśliwy i uśmiechnięty.

Zapalił mojego papierosa i zaciągnąłem się dymem. Poczułem lekkie drapanie w gardle i nie wydało mi się to jakoś specjalnie fajne.

-Muszę cię trochę zepsuć, bo co by był za mnie współlokator gdybym tego nie zrobił? -zaśmiał się, a ja wyczułem rozbawienie w jego głosie. -Na razie dobrze mi idzie.

Czy on potrafi namówić mnie do wszystkiego?

✖✖✖

Przepraszam, że tyle czekaliście i to jest takie złe. Jestem okropna, nie potrafię nawet napisać dobrze rozdziału.

Dziękuję suprere za korektę i omówienie ze mną różnych szczegółów (jak zakończenia całej książki)

Po prostu zostawcie gwiazdkę i komentarz z opinią. Powinnam to dalej pisać? Dziękuję, że czekaliście, kocham was.

ziam mayne // summer campNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ