Just see and know that you really care

1.4K 98 8
                                    

– Adrien, poczekaj!

Nie mógł. Nie mógł patrzeć na tego człowieka, na ten dom, na swoją matkę w tej maszynie, złożoną w niej jak potwór Frankensteina. Na samo porównanie stanęły mu włoski na karku.

Wbiegł do windy. Wciskał co rusz guzik tak długo, dopóki nie zamknęły się drzwi. Przyległ do tylnej ściany, patrząc z przerażeniem na walącego w szybę Władcę Ciem. Jego ojca.

Potwora.

Winda ruszyła w górę. Jego ojciec zaryczał, znów waląc w szybę. Kiedy odjeżdżał w górę, dostrzegł małe pęknięcie w szkle. Oddychał ciężko, dalej przyciśnięty do ściany. Zamknął oczy, czując mdłości. Napadły go tak okropne dreszcze, że zaczął się trząść.

– Adrien – Plagg wyleciał z jego kieszeni. – Adrien, otwórz oczy.

Zrobił to z trudem. Jego kwami patrzyło na niego z tak ogromnym współczuciem, że samo to pokazywało powagę sytuacji.

– Wydech i wydech, dzieciaku.

Zaczerpnął wdech, dopiero uświadamiając sobie, że faktycznie od wejścia do windy tego nie robił. Zacisnął dłonie na włosach, pochylając głowę. Wyrwał mu się zdławiony szloch.

Plagg położył mu łapkę na głowie.

– Tak mi przykro. Ale musisz zdecydować, co dalej.

– Nie zostanę tu – oznajmił od razu. Uniósł głowę. – Nie mogę.

Winda wysadziła go w gabinecie. Zatoczył się, tracąc oparcie. Upadł na podłogę, ale zaraz poderwał się na nogi. Potrzebował planu. Rozpaczliwie. Wdech, wydech, jak przykazywała mu mama, gdy był mały. Mama. W trumnie na dole. Nie. Nie teraz. Plan. Mama. Mama nie żyła. Plan.

Co zrobiłaby Biedronka?

Spojrzał na portret. Mama.

Sejf.

Pociągnął za ramę, odsłaniając skrytkę.

– Plagg, otwieraj.

Kwami bez zbędnych pytań przeniknęło do środka. Drzwiczki uchyliły się, odsłaniając znajome wnętrze. Zastanawiał się, jak on nic nie skojarzył, gdy po raz pierwszy tutaj zajrzał.

Zgarnął swój paszport, księgę w niezrozumiałym języku i stojącą obok broszę z ulotką Tybetu. Drobiazgi wsadził do kieszeni, a księgę upchał pod pachę. Zatrzasnął drzwiczki od sejfu i obraz, po czym wypadł z gabinetu. Pognał po schodach po dwa stopnie naraz, już słysząc głos ojca.

– Adrien, porozmawiaj ze mną!

Nie było o czym.

Nacisnął klamkę od drzwi do swojej sypialni. Rozejrzał się nieprzytomnie. Czas. Potrzebował cholernego czasu. Wdech, wydech. Portfel. Chociaż portfel. Zgarnął go z biurka i schował do kurtki.

– ADRIEN!

Sięgnął po pilota. Prawie wypadł mu z drżących dłoni. Wciskał po kolei wszystkie guziki, nie pamiętając, który był od otwierania okien.

Drzwi walnęły o ścianę. Pilot wypadł mu z ręki. Jedno okno zaczęło się wreszcie otwierać.

– Adrien... – Nie mógł na niego patrzeć. Nie w tym stroju. Wycofał się pod okna. – Adrien, zrozum, że to wszystko z myślą o tobie!

Chciał zapytać jak, ale żółć podeszła mu do gardła. Mężczyzna w stroju Miraculum Motyla ruszył w jego stronę. Przemienił się w jego ojca. Wyraz jego twarzy wyrażał błagalną prośbę, ale już wiedział lepiej niż żeby w nią uwierzyć.

Otoczona ŚwiatłemWhere stories live. Discover now