Rozdział 20: Więc twierdzisz, że uleczy on nasze rany?

216 19 0
                                    

— Pozwól nagrać mi ją z tobą

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

— Pozwól nagrać mi ją z tobą. - Rzucił słowa na wiatr, opierając się o czoło wprawdzie nieznajomego, mężczyzny, którego imię wyśpiewuje każda, nawet najmniejsza komórka jego ciała. 

Czekał, aż odpowiedź wypłynie z ust jasnowłosego, ale on tylko wyjął kartkę z jego drżących dłoni, by odsunąć się od niego leniwie i wrzucić ją do śmietnika. Wzruszył nonszalancko ramionami i powoli ruszył dalej, nie oglądając się za siebie, choć wewnątrz siebie słyszał krzyk, wręcz czyjeś, obce błaganie, by stanął, odwrócił się i przytaknął, uległ tylko częściowo. Przez ramię spojrzał ku czarnowłosemu i wzruszył ramionami, uśmiechając się przy tym delikatnie, z nutką radości, pośród ciemnych chmur. 

Jung prędko dorównał kroku Yoongiemu, by dalej maszerować wśród rozbierającej do naga ciszy, z kłamstw, zagadek i półsłówek, które były nieodłącznym elementem życia ich obu. Żyli każdego dnia, tonąc w oszustwach innych ludzi, dając im się tak po prostu wykorzystywać, potrzebowali impulsu, który mógłby wyrwać ich z tej okrutnej baśni bez szczęśliwego zakończenia. 

— To jeszcze nie ten czas. - Odparł, wiedząc, że przez podjęcie się zbyt gwałtownych zmian, samoistnie zrzuci się z klifu w objęcia mroku, skąd już nikt nie zdoła go wyciągnąć. — Czuję, że obaj potrzebujemy jeszcze czasu. - Dodał, wzdychając, gdy Jung skrycie odetchnął z ulgą.

 — Więc twierdzisz, że uleczy on nasze rany? - Yoongi zaśmiał się perliście, rozkładając ręce wszerz, głowę odchylił do tyłu, by poczuć pierwsze krople deszczu na swej bladej, rozświetlonej białym, pięknym uśmiechem, twarzy. Okręcał się raz za razem wokół swojej osi, gdy Hoseok w ciszy obserwował pianistę, nie wiedząc, jak mógłby zareagować. Stał, ponownie chcąc przybrać maskę, którą wręcz wyrwał mu z dłoni bladoskóry, gdy chwycił go raptownie za nadgarstek, porwał do tańca wśród wirujących w powietrzu kropli. 

— Nie myśl - Szeptał w malinowe usta Junga, odganiając swym zachowaniem sztuczność, której mężczyzna utrzymywał się w panice od lat. Odebrał mu to, czym się osłaniał przed każdym, kto pragnął zbliżyć się, przełamać jego bariery. — Tańcz. - Śmiał się, przełamując swoje ograniczenia, by ujrzeć światło, które tak perfidnie mu odebrano. 

Krążyli wokół siebie, nie zwracając uwagi na otoczenie, na ludzi, na to, co mogą o nich pomyśleć, nie bacząc na rzeczywistość, w której odbierani byli, niczym najwięksi psychopaci, choć każdy wewnątrz siebie czuje potrzebę uwolnienia się od balastu, ciążącego mu na ramionach. Kręcili się, wolni od trosk i ciężarów codzienności, aż upadli boleśnie na zieloną płaszczyznę, mokrą od ulewy, która okazała się niczym do ich beztroskiej, wręcz dziecinnej radości. 

 —  Rany nie goją się same, nie czas je leczy, a my, nasza postawa, kontrola, sposób, w jaki do nich podchodzimy. - Odpowiedział w końcu, leżąc z ciemnowłosym, gorąco pragnąc, chwycić jego dłoń w swoją, by chłód panujący w ich duszach, przemienić w płomień, żar, niszczący każdą ich bliznę. 


❝ESPRESSO❞ › sopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz