2

144 9 1
                                    

Słyszę metaliczny dźwięk rozsuwanych krat. Otwieram oczy i siadam na twardej pryczy. Zaspana spoglądam na komisarza Adama przygładzając długie bordowe włosy.

- Która godzina? - Pytam ziewając. 

- Koło siódmej. Spadaj stąd mała, nie chcę cię tu widzieć przez najbliższy miesiąc co najmniej - mówi Adam i odchodzi kręcąc głową. Czasami mam wrażenie, że zachowuje się jakby był moim ojcem. Bawi mnie perspektywa tego jak bardzo mnie lubi patrząc na to, że nie jestem zbyt grzeczna. Czuję jednak jakąś sympatię do tego staruszka. Sprawnie zeskakuję na podłogę i staję na palcach przeciągając się. Patrzę w brudne małe lusterko wiszące na ścianie. Wyglądam źle, ale nie najgorzej. Mój makijaż został w stanie prawie nienaruszonym. Marzę jednak o długim gorącym prysznicu więc wychodzę z celi i odbieram swoje rzeczy osobiste od policjanta. Zmierzam korytarzem i mijam miejsce mojego spotkania ze Stylesem. Zastanawiam się czy spędził noc w taki sam sposób jak ja. Chociaż powinnam mieć to gdzieś - jest przystojny więc pewnie przez to jest zadufanym w sobie dupkiem, który traktuje każdą dziewczynę jak gówno. Ja już znam takie typy. Postanawiam w duchu, że go nienawidzę chociaż wątpię, że nasze drogi się jeszcze kiedykolwiek skrzyżują. 

Wychodzę z komisariatu i wdycham zapach Londynu. Poranek jest bardzo chłodny, a w powietrzu unosi się zapach trawy i wilgoci. Zamawiam taksówkę i siadam na betonowych schodach przed budynkiem. W tym momencie zaczyna dzwonić mój telefon. Spoglądam na wyświetlacz i widzę, że to moja przyjaciółka Jodie. Przeciągam palcem po ekranie i przykładam telefon do ucha.

- Cześć suko - słyszę.

- Miłe przywitanie jak zawsze. Czemu ty nie śpisz o tej porze? - Pytam zaskoczona.

- Zarwałam całą noc czytając książkę więc mam ambitny plan przespania całego dnia, a potem zabrania cię do naszego ulubionego klubu - odpowiada wesoło Jodie.

- Stara, siedzę właśnie przed posterunkiem, spędziłam noc w areszcie i nie mam siły dzisiaj nigdzie wychodzić.

- Boże, co ty znowu odwaliłaś? Zresztą opowiesz mi jak się spotkamy! Będę u ciebie o dwudziestej - mówi przyjaciółka głosem nieznoszącym sprzeciwu i rozłącza się. Wzdycham ciężko, ale uśmiecham się i wsiadam do taksówki, która właśnie podjechała.


***

Przeciągam bordową pomadką po pełnych wargach i odsuwam się od lustra żeby ocenić efekt końcowy. Przekrzywiam głowę i spoglądam na siebie. Czarny obcisły golf z koronki idealnie podkreśla moją talię i współgra z spodniami z wysokim stanem w tym samym kolorze. Do tego botki na obcasie i ciemny makijaż. Wyprostowałam długie bordowe włosy i muszę przyznać, że wyglądam naprawdę dobrze.

- No nie wyglądasz najgorzej. Jak na ciebie to powiedziałabym, że prawie ładnie kryminalistko - śmieje się Jodie kręcąc się na obrotowym krześle. W ręce trzyma butelkę różowego wina i pociąga z niej duży łyk. Uśmiecham się i patrzę na przyjaciółkę, która przeczesuje dłonią krótkie brązowe włosy.

- Dzięki. I dzięki za to, że mnie wyciągasz na miasto. Chyba jednak potrzebuję się wyluzować po tej ciężkiej nocy - mówię rozkładając się wygodnie na łóżku.

- Nadal nie potrafię uwierzyć, że widziałaś Harry'ego Stylesa na żywo. I że nie wiedziałaś kim on jest! Carmen, naprawdę? To przecież najpopularniejszy muzyk w Londynie. Co ty, żyjesz pod kamieniem? - Jodie ponownie obrusza się. Cały wieczór zawraca mi głowę odnośnie Harry'ego.

- Już nie przesadzaj, wiesz, że nie interesuje mnie współczesna muzyka - odpowiadam wskazując na plakat Joy Division wiszący na ścianie. Gustuję zdecydowanie w starych klimatach, nieważne czy chodzi o filmy, książki czy muzykę. Jodie klepie się w uda i zeskakuje z krzesła. Zarzuca torebkę przez ramię i patrzy na mnie.

- Masz zamiar dalej przynudzać czy możemy już się zbierać? - Pyta uśmiechając się. Przewracam oczami i wspólnie wychodzimy z mojego mieszkania dopijając resztę wina i czując podekscytowanie.
Około kwadrans później znajdujemy się przed naszym ulubionym klubem. Wysiadamy z taksówki i spoglądamy na wielki różowy neon z napisem "Insomnia". Odkryłyśmy to miejsce w dzień kiedy beznadziejny chłopak Jodie z nią zerwał i spędziłyśmy tu wspaniale wiele nocy. Przed budynkiem jak zawsze panuje poruszenie. Ze środka dochodzi głośna muzyka, a wokół kręcą się młodzi ludzie paląc papierosy i prowadząc ożywione rozmowy. Uwielbiam to miejsce ze względu na muzykę i różnorodność imprezowiczów, którzy tu przychodzą. Czasami nawet odbywają się koncerty mniej lub bardziej znanych artystów. Otwieramy ciężkie drewniane drzwi i wchodzimy do środka. Panuje tu półmrok, jedynym źródłem światła są neony wiszące na ścianach i kolorowe reflektory z małej sceny. Z głośników dudni "Paint it black" Rolling Stonesów, a pomieszczenie wypełnione jest zapachem papierosów, alkoholu i damskich perfum. Wkładam czerwonego marlboro do ust, podpalam jego końcówkę i macham do ochroniarza. 

- Hej Darren! - Podchodzimy z Jodie do muskularnego mężczyzny stojącego przy szatni. Darren uśmiecha się na nasz widok i stempluje nasze nadgarstki pieczątką widoczną tylko w ultrafiolecie.

- Jodie Owens i Carmen Grant, mój ulubiony duet. Jak zawsze miło mi was widzieć - wita nas ochroniarz.

Zamieniamy z nim parę zdań po czym żegnamy się i umawiamy w nieokreślonym czasie na wspólnego drinka i papierosa. Jesteśmy tak stałymi bywalczyniami Insomnii, że aż przyjaźnimy się z ochroniarzem. Prrro chwili zostawiamy kurtki w szatni i podchodzimy do baru witając się z kolejnym pracownikiem, którego znamy i lubimy czyli barmanem Cameronem.

- To co zawsze - uśmiecham się do Carmerona. Po chwili otrzymujemy z Jodie olbrzymie drinki z dużą ilością wódki. Przybijamy toast i wypijamy szybko zawartość szklanki. Zawsze tak zaczynamy imprezę w Insomnii. Później odchodzimy od baru i kręcimy się po klubie. Rozmawiamy ze znajomymi, na których wpadamy tu i tam. Najbardziej jednak lubię tańczyć. Zamykam oczy i oddaję się rytmowi muzyki. Wypalamy papieros za papierosem i jak zawsze dobrze się bawimy. W pewnym momencie jednak muzyka cichnie i słychać pisk mikrofonu. Wszyscy zwracają wzrok w kierunku małej sceny w prawym rogu sali. Stoi na niej Brick czyli współwłaściciel klubu i dj, który gra tutaj prawie co weekend.

- Moi drodzy - jego głęboki głos rozchodzi się po całym klubie. - Mamy dzisiaj niespodziewany koncert, o którym sam właśnie się dowiedziałem. Wierzę jednak, że nie będziecie zawiedzeni - uśmiecha się i odsuwa od mikrofonu by zniknąć w cieniu przy konsolecie. Reflektory gasną, a scenę spowija szara mgła dymu papierosowego. Następuje chwila napięcia, prawdopodobnie wszyscy się zastanawiają kim jest niespodziewany gość, ponieważ po sali rozchodzi się fala szeptów. Nagle jednak ucicha, bo na scenie pojawia się postać. Pewnym krokiem wskakuje na zużyte deski, które cicho skrzypnęły. W tym momencie z głośników wybrzmiewają dźwięki nieznanej mi melodii i słowa "She worked her way through a cheap pack of cigarettes".
Reflektory rozbłyskują kolorowym światłem. Zamieram i czuję się jakby świat się zatrzymał. Słyszę wokół siebie piski i okrzyki jednak niemal na nie nie zważam, bowiem przede mną stoi Harry Styles, który śpiewając przeczesuje dłonią brązowe loki i zalotnie uśmiechając się spogląda prosto na mnie i puszcza mi oczko. 

medicine | Harry StylesWhere stories live. Discover now