Rozdział 37, IV.

320 15 0
                                    

- Zobaczyłam migające światła, odznakę i broń. - mówiła Quinn. - Wtedy padł strzał. - dziewczyna uniosła wzrok. - Dostałam w głowę. To wszystko, co pamiętam.
- W tej historii są dziury. - szeryf nie był przekonany co do zeznania. 
- Może dlatego, że sama jedną ma? - zapytałam sarkastycznie, przez co Malia się zaśmiała. 
- Przepraszam. - powiedziała, gdy wszyscy na nią spojrzeli.
- Szeryfie, trzeba wywieźć Jianga i Tierney, zanim łowcy się połapią, że tu są. - Scott zignorował niestosowne zachowanie dziewczyny.
- I gdzie ich niby zabierzecie? Nie mogę ich wypuścić. 
- Ale tutaj też nie jest..
- Słuchaj, Vivian. - przerwał mi bez zastanowienia. - Jeśli pojawi się jakiś problem..
Nagle zza szyb rozbłysło się światło. Czemu miałam wrażenie, że to Monroe? Szybko wyszłam z biura, a za mną zaraz cała reszta. Policjanci się uzbroili i mierzyli w miejsca, w których mógł się zjawić wróg. 
- Odejdźcie od okien i drzwi. - rozkazał pan Stilinski. - Odłóżcie broń. - posłuchali go.
- Pan wie, kto tam jest. - obdarzyłam go obwiniającym wzrokiem. 
- I to dość dobrze. - przyznał.
Byłam zła na mężczyznę za nieodpowiedzialne zachowanie. Gdyby nie miał tak wysokiego ego, już dawno nie byłoby nas na posterunku, a Jiang i Tierney byliby w bezpiecznym miejscu. Ciężko mi pojąć, że ''trzyma się procedur'', skoro jedną z nich było zapewnienie bezpieczeństwa narażonym osobom.
- Są uzbrojeni po zęby. - wtrącił przejęty Parrish. 
- Dlatego ja nie będę. - starszy mężczyzna odłożył spluwę na biurko. 
- Idę z panem. - Parrish czuł, że coś mogło się wydarzyć, dlatego nie chciał puszczać go samego.
- Nie. Weź ludzi i obstaw wyjścia. Obyśmy nie byli otoczeni. Bądź czujny. Pilnujmy, żeby wszyscy byli po jednej stronie.
Stilinski wyszedł z komisariatu, przez co serce mi szybciej zabiło. Złożyłam ręce w pięści i mocno zacisnęłam zęby. Przez napływ gniewu walnęłam w biurko. Wszyscy na mnie spojrzeli i pewnie by zareagowali, gdyby Malia nagle nie oszalała. 
- Musimy uciekać. - powiedziała spanikowana.
- Daj mu szansę. - Scott wyglądał zza rolet na podwórze. 
- Niech z nimi gada, a my stąd spadajmy. 
- Co z Jiangiem i Tierney? - zapytał Liam.
- To sprawa Stilinskiego. 
- Musimy ich chronić. - Scott nie chciał zostawić dwojga nastolatków na pastwę losu. 
Nagle do biura szeryfa wszedł Theo, a ja z gwałtownego napływu stresu odsunęłam się do tyłu i brzuch mnie rozbolał. Skuliłam się na ziemi, łapiąc się mocno za brzuch.
- Vivian? - Liam przykucnął przy mnie. - Co ci jest? 

Patrzyłam, jak policjanci pukają w szybę i zaraz z siedzenia wynurza się Theo. Z początku wygląda na poirytowanego, jakby nie był to pierwszy raz, kiedy przeszkadzają mu spać. Jednak zaraz na jego twarzy pojawia się zaskoczenie przez otaczających go policjantów z broniami. Mierzyli do niego. Próbował pokazać im, że nie chce z nimi walczyć, dlatego uniósł ręce do góry w geście poddania. Skupiłam swoją uwagę na kulach, które właśnie zostały wystrzelone w stronę nastolatka. 

Chyba miałam atak paniki, bo dusiłam się własnym powietrzem. Nie umiałam wykrztusić malutkiego słowa. Za każdym razem, gdy mój wzrok lądował na Theo, moje wyrzuty sumienia zaciskały w mojej szyi jakąś niewidzialną pętlę. 
- Zabić go? - zapytał Liam patrząc przez ramię.
- Nie. Zostawmy go. - rzuciła Malia. - Ją też. - wskazała na mnie.
- Jesteśmy w potrzasku, nie rozumiesz? - skarciła ją Quinn. - Obstawili drzwi i okna. Zginiemy tu. 
Musiałam coś wymyślić, bo brakowało mi tchu. Jedyne na co wpadłam to Feliks, który był najspokojniejszym człowiekiem na świecie. 
- Pomóż. - wzięłam płytki oddech. - Mi. 
Nagle poczułam, jak ból w brzuchu znika, a atak paniki spowodowany obecnością Theo znika. Wstałam na równe nogi i uśmiechnęłam się niewidocznie do Liama.
- A jej za to nie chcesz zabić? - Theo prychnął widząc oburzenie Quinn. 
- Zamknij pysk!
- Malia. - Scott złapał dziewczynę za ramiona. - Oddychaj. Strasznie drżysz.
- Nic mi nie jest. - skłamała.
- Nie ma ich wielu. - wtrąciła Lydia. - Damy radę się nimi zająć.
- Scott, są z watahy Satomi. - Liam stanął obok mnie. - Nie możemy ich zostawić. 
Alfa rozejrzał się po wszystkich. Zapewne podjął jakąś decyzję.
- Dobrze, pójdziemy. - pogłaskał Malię po ramieniu. - Ale bierzemy ze sobą Jianga i Tierney.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Where stories live. Discover now