Rozdział 7

50 11 24
                                    

3 miesiące później.

Leciała sprawnie między drzewami, przechyliła się grzbietem do ogromnej sosny i ją minęła. Porastały ziemię bardzo blisko siebie, więc musiała się dokładnie skupić, żeby w nic nie wpaść. W locie szybko przechyliła się na drugą stronę omijając przeszkody, do tego stopnia aż poczuła jak jej łuski lekko ocierają się o korę.

Obniżyła lat do samej ziemi, szurając brzuchem o mech, lecąc prosto na szeroki klon. W ostatniej chwili podniosła głowę, tym samym wzbiła się bez użycia skrzydeł wzdłuż drzewa. Odwinęła się do tyłu i lecąc parę sekund grzbietem do dołu, ponownie zmieniła kierunek. Zrobiła przewrót w powietrzu i złożyła skrzydła, zapikowała.

Rozłożyła skrzydła metr przed ziemią, żeby na czas zachować uderzenie i już dalej leciała normalnie, bez sztuczek.

Jej doskonały słuch wyłapał dźwięki małego zwierzęcia, 50 metrów na wchód. Wiatr wiał w jej stronę, więc i jego zapach szybko do niej dotarł. Zaburczało jej w brzuchu.

Zając.

Rozluźniła swoją postawę, sprawiając że niskie lotki wzdłuż jej grzbietu uniosły się sprawiając prawie bezgłośny lot. Uderzyła jeszcze raz mocno skrzydłami i poszybowała cicho wzdłuż drzew.

Miała nadzieję na tłustego zwierzaka.

Ujrzała go z daleka, więc zmieniła kierunek tak żeby zajść go od tyłu. Reszta poszła już z górki, nawet nie zdał sobie z zagrożenia. Zakwilił raz, kiedy jej pazury owinęły się wokół miękkiego futerka, a następnie padł martwy od zmiażdżonej krtani. Wszystko stało się zanim zdążyła w ogóle wylądować.

Osiadła z impetem na trawę i przyjrzała się zdobyczy, zając był niewiele mniejszy od niej. Będąc w swojej mniejszej postaci większość stworzeń była od niej większa bądź taka sama. Nie zwlekając zanurzyła ostre zęby w głowę, krew rozkosznie przepływała jej po języku. Szybko uwinęła się ze zjedzeniem ofiary, nic nie zostawiła, było to wbrew instynktowi marnować jedzenie.

W domu nigdy nie było wiadomo kiedy trafi się kolejny posiłek, więc trzeba było jeść wszystko.

Oblizała palce z krwi i podleciała do pobliskiego strumyka. Weszła do połowy i napiła jej się. Następnie przemyła łapy i pysk, nie chciała w końcu być brudna od cudzej posoki ani nosić jej zapachu. Przemyła jeszcze skrzydła, a następnie otrzepała się z kropelek wody.

Wyglądała trochę jak kąpiące się ptaki, nalewała na siebie łbem wodę i po chwili ją strzepywała. Tak kilka razy.

Na pełną kąpiel przyjdzie jeszcze czas. Był ciepły dzień, na niebie nie było żadnych chmur więc położyła się na większym kamieniu i rozłożyła szeroko skrzydła. Mogła się wygrzać do przyjemnego ciepła, a przy okazji zdrzemnąć.

Westchnęła przyjemnie.

Nie wiedziała ile czasu minęło, kiedy do jej uszu dotarł wysoki, świszczący gwizd. Podniosła natychmiast łeb i z radosnym gwizdem, wydobywającym się z jej gardła wzbiła się w powietrze. Nie leciała długo, dźwięk dochodził z bliskiej odległości.

Jej oczom ukazała się odkryta polana, a pośrodku niej stał młody chłopak. Przyśpieszyła, a kiedy on uniósł prawą rękę, grupo owiniętą w twardy materiał, wysunęła tylne łapy do przodu.

Wylądowała na niej, zanurzając mocno pazury w materiał aby się utrzymać w miejscu. Spojrzała wesoło na niego, robiąc dziwne ruchy skrzydłami zagwizdała w jego stronę różnymi tonami.

- Jak minął lot, panienko? - zapytał z uśmiechem, patrząc się na jej radosne zachowanie.

- Kat, Kat, Kat - prychała podekscytowana - Zjadłam zajączka!

Waleczne Serce | Bakugou KatsukiWhere stories live. Discover now