Rozdział 10

41 11 25
                                    

Przejechał dłonią do szyi smoczycy, patrząc jak jej klatka piersiowa unosi się miarowym rytmem. Jak zahipnotyzowany oglądał każdy centymetr jej niewielkiego ciała. Robił już to po raz dwunasty, ale nie mógł zaufać sobie czy jest zdrowa. Miał wrażenie, że jeśli teraz spuści ją z oczu to niknie z jego kolan. Zniknie z jego życia jak zdmuchnięty płomyk.

Nie wyobrażał sobie co się stanie, jeśli ją straci, jeśli odejdzie od niego.

Ciężko westchnął i oparł głowę do tyłu, o kozetkę lekarską. Odpoczywali obydwoje właśnie w szpitalu. Lekarz sprawnie zajął się jego skręconą kostką i zrobił wszystkie badania. Na szczęście był cały, tak samo jak jego smoczyca.

Delikatnie przejechał palcami wzdłuż jej grzbietu, a ona w śnie mruknęła i zwinęła się w ciaśniejszą kulkę. Jej kamizelka, leżała na półce obok łóżka. Zdjął ją z niej, żeby mogła wygodnie odpocząć.

– Cieszę że jesteś – mruknął czule do niej i pogładził jej łuski. – Bez ciebie nie wyszedłbym z tego żywy.

Chwilę zastanawiał się również nad głosem w głowie, który słyszał jeszcze ponad godzinę temu. Był prawie pewien, że była to Ona, że posiada zdolności komunikacji mentalnej. Ich współpraca okazałaby się naprawdę bardziej owocna, gdyby to była racja.

Przymknął oczy. Ze wzdrygnięciem otworzył je sekundę później. Za każdym razem jak to robił, widział przed sobą te przerażające sceny, kiedy został unieruchomiony. Wpatrzony tępo w sufit nad sobą, mimowolnie przypomniał sobie dotyk mazi na sobie. Co czuł, kiedy się dusił, kiedy złoczyńca wyciskał z niego ostatnie powiewy życia.

Poczuł jak nagle łzy cisną mu się do oczu. Żałośnie jęknął i agresywnie przetarł gałki oczne rękawem. Od razu tego pożałował, patrząc na to jak brudny jest materiał. Sam był cały w brudzie, mazi, popiele i błocie. Jego zapach również do najprzyjemniejszych nie należał. Skrzywił się z obrzydzeniem i rozglądał się po Sali za jakimiś chusteczkami. Oczywiście nic takiego nie było, ale całe szczęście w rogu stała umywalka.

Wybrzydzać nie będzie. Delikatnie ściągnął smoka ze swoich kolan i ułożył ją na miękkiej kozetce. Poruszyła się w śnie, ale się nie obudziła. Katsuki pokuśtykał do umywalki, po drodze rozpinając koszulę od mundurku szkolnego. Marynarkę już dawno do kosza wyrzucił, mało co z niej zostało.

Złapał za papierowy ręcznik z dozownika i zanurzył go pod bieżącą wodą. Postarał się jak najsprawniej wyczyścić koszulę, żeby wyglądać jak człowiek. Pokiwał głową na w miarę zdatne do użytku ubranie i zawiesił na grzejniku pod oknem. Następnie nie śpiesząc się, mył ręcznikiem swoją twarz i tors. Do badań pielęgniarki wyczyściły go trochę, ale jedynie po to żeby podpiąć elektrody do badania.

Usłyszał za sobą wesoły świergot i zanim zdążył się obrócić, po pokoju rozległ się dźwięk uderzających skrzydeł. Sekundę później na jego ramieniu – delikatnie uważając na pazury – usiadła smoczyca. Człowiek nie miał na sobie żadnego ochronnego materiału, więc musiała jeszcze bardziej uważać, żeby nie naruszyć jego miękkiej skóry.

Kat – zamruczała radośnie, tuląc swój łeb z jego szczękę.

Katsuki zamarł zaskoczony, nagłym głosem w jego głowie i spojrzał zdumiony na gada, na swoim ramieniu. Zamrugał raz, dwa razy nie odzywając się ani słowem. Smoczyca spojrzała na niego zdziwiona i jednocześnie zirytowana, dlaczego się z nią nie przywitał. Zawsze się z nią witał, więc dlaczego teraz nie.

Chłopak, aż ze zdumienia cofnął się o krok, kiedy uderzył go nagły napływ emocji. Co dziwne nie były to jego emocje. Czuł miłość, zdezorientowanie, irytację, pytania... wszystko na raz. Jego głowa była przepełniona.

Waleczne Serce | Bakugou KatsukiWhere stories live. Discover now