rozdział 19

342 18 7
                                    

Odmówiłam pani Pomfrey, która kolejny raz usilnie próbowała mnie przebadać i cały nastęny dzień spędziłam na obserwowaniu każdego, nawet najmniejszego ruchu chłopaka. Myśli kłębiły mi się w głowie. Z jednej strony byłam niebywale szczęśliwa, ponieważ Dracon w ostatniej chwili otrzymał pomoc, zażył dyptam i po całej sytuacji nie zostało na jego ciele ani jedno draśnięcie. Z drugiej strony nie wierzyłam w to, co się stało. Nie wierzyłam, że Potter tak potrafi. Nie wierzyłam też, że Draco służy Czarnemu Panu. Bynajmniej nie chciałam w to wierzyć. 

Jasne, rozczochrane kosmki włosów opadały na jego oczy i lekko unosiły się, gdy ledwo widocznie wydychał powietrze. Jego spokojny rytm oddechu uspokajał mnie lepiej, niż nieustannie proponowane eliksiry uspokajające od już nieco nachalnej Pomfrey. Zauważyłam kątem oka, że coś błysnęło w kieszeni Dracona. Szybko opróżniłam ją i nieszczególnie zdziwiona odkryłam, że owym przedmiotem był mój pierścień. Schowałam go do kieszeni moich dresów i powróciłam do obserwacji wręcz emanującego spokojem chłopaka. Nagle, drzwi do sali cicho zaskrzypiały i obok mnie pojawili się Zabini i Pansy. Blaise od razu mnie przytulił, a Pansy stęknęła na widok Malfoya i siadła ciężko na łóżku, tuż obok jego nóg.

- Martwiliśmy się o was, Maddie... Pansy powiedziała, co pamiętała, ale to i tak niewiele... co tam się wydarzyło? - powiedział z przejęciem Blaise, otwierając szerzej oczy na widok krwi, którą były ubrudzone moje i Dracona ubrania.

- Potter, przeklęty Potter... rzucił jakieś zaklęcie. Trysnęła krew... - powiedziałam cicho, ledwo utrzymując moje oczy otwarte. Byłam przemęczona przez nieustanny stres, a na dodatek spałam przez niespełna pół godziny w ciągu całej, ciągnącej się w nieskończoność nocy. W ciągu dosłownie chwili zerwałam się na równe nogi, co nieco przestraszyło Zabiniego i Parkinson.

- Przysięgam, powiedział coś! - krzyknęłam entuzjastycznie i wszyscy przybliżyliśmy się do blondyna, nasłuchując go uważnie. Nie myliłam się. 

- Pmma... Pmmm... Pmme... - mamrotał niezrozumiale Malfoy, marszcząc brwi.

- SŁYSZYCIE! ON CHCE POWIEDZIEĆ: PANSY! - ryknęła Parkinson, unosząc w triumfalnym geście ręce do góry. Uśmiech jej zrzedł, gdy Draco zaczął mówić już nieco wyraźniej.

- Mmm... Mmmad... Mmmmad... - zakryłam usta dłonią, próbując powstrzymać mój chichot, gdy zobaczyłam minę dziewczyny. Zaczęła potrząsać jego dłonią i powtarzać pod nosem: 

- Pansy, Pansy, PANSY! Paaansyyy, Paaannnsssyyyyy...

- Mmmadd... Mmmadddiii... Maddiiiieee... - stękał coraz głośniej blondyn. Parkinson wyprostowała się, przełknęła głośno ślinę i odwróciła się na pięcie, opuszczając skrzydło szpitalne niemalże biegnąc. Oczy Dracona gwałtownie rozwarły się i jak zwykle przeszył mnie swoim lodowatym spojrzeniem.

- Jestem przy tobie. - powiedziałam cicho, zbierając resztki moich sił na ciepły uśmiech. Chłopak także uśmiechnął się blado, choć po chwili radość nie malowała się na jego twarzy, a zastąpił ją smutek. Bardzo mocno złapał mnie za rękę i zaniepokojony rozejrzał się dookoła.

- Nikogo tutaj nie ma? - zapytał nerwowo, marszcząc brwi. Spróbował się poderwać z łóżka, jednak intensywny ból mu na to nie pozwolił.

- Leż i się nie ruszaj, ledwo uszedłeś z życiem! Nie, nikogo tu nie ma oprócz mnie i Blaise'a.

- A może ja właśnie was zostawię... - mruknął Zabini z uśmiechem, po czym dodał szybko - O, Madeleine, mało brakowało i bym zapomniał. Twoja sowa na śniadaniu przywiozła to. - podał mi do ręki starannie zapieczętowany list i wyszedł powoli z sali, patrząc na mnie przez ramię.

possessed with love - Draco Malfoy fanfiction PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz