rozdział 6

464 15 1
                                    


Droga od Tiary do stołu Ślizgonów zdawała się nie mieć końca. Pomimo spokoju i pewności które miałam wymalowane na twarzy, miałam mieszane uczucia. Przecież miałam uważać na Slytherin, miałam trafić do domu z moimi znajomymi, miało być tak świetnie. Już wszystko było na dobrej drodze, układało się...

Zostałam brutalnie wyrwana z mojego świata przemyśleń w momencie, w którym zajęłam swoje miejsce. Dookoła mnie siedziały właściwie same dziewczyny, na dodatek nie sprawiały wrażenia chętnych do zapoznania się. Wymieniłyśmy między sobą grzeczne skinienia głowami i na tym zakończył się jakikolwiek kontakt. Obejrzałam się za siebie. Harry, Ron i Hermiona patrzyli w moją stronę z szczerym niedowierzaniem. Spojrzałam tylko na nich przelotnie i beznamiętnie pokręciłam głową. Kontynuowałam baczną obserwację i mój wzrok spoczął na tej dziewczynie. Kojarzyłam ją już, miałam wątpliwą przyjemność wpaść na nią wychodząc z łazienki. Rozmawiała wtedy z Draco. Teraz skupiona piorunowała mnie wzrokiem, któremu jednak nie dałam się sterroryzować. Nie odpuszczała, i ciągle patrzyła w ten agresywny, wręcz dziki sposób. Nie pozostałam jej dłużna i w odpowiedzi skrzywiłam się na jej widok unosząc brodę. Następnie popatrzyłam na znajomą, blond czuprynę. Malfoy zdawał się zakrywać swoją twarz, ale nadal spode łba zerkać na mnie. Gdy spróbowałam popatrzeć mu w oczy, momentalnie odsłonił twarz i zachował się podobnie do mnie - jednocześnie uniósł delikatnie lewą brew i brodę. Jego ostro zarysowana szczęka i mocny wzrok sprawiły, że stwierdziłam, iż można go uznać za atrakcyjnego. Mimo tego, nie miałam zamiaru szukać w Hogwarcie rozrywki w postaci romansu z pierwszym lepszym dzianym, przystojnym chłopakiem. Chciałam załatwić parę spraw i przede wszystkim - wyciągnąć stąd jakąś wiedzę.

Ceremonia względnie szybko dobiegła końca i uczniowie zaczęli się rozchodzić do dormitoriów. Od razu poczułam na swoim ramieniu czyjąś rękę. To był Harry, a za nim stali Weasley i Granger. Byli widocznie zmartwieni.

- Ale... ale... ale jak to się stało... Na brodę Merlina, Maddie... Miałaś wybór, mogłaś coś zrobić... - bełkotał zrezygnowany Potter. 

- Och Harry, zamilcz na chwilę! - przerwała widocznie zdenerwowana Hermiona - Madeleine, nie martw się, przecież na pewno...

- Nie martwcie się. Przed przeznaczeniem nie mogę uciec, może Slytherin pomoże mi rozwiązać kilka zagadek mojej przeszłości. Mówię wam, spokojnie, przecież dalej się możemy przyjaźnić. Głowa do góry! - powiedziałam ochoczo, próbując ich rozchmurzyć - Idźcie już do dormitoriów, jutro spotkamy się gdzieś na pewno. Ja jeszcze zostanę, chciałabym dopić moją herbatę. Dobrej nocy, nie przejmujcie się!

- Do zobaczenia Madeleine. - powiedział Ron wzruszając ramionami.

- Do jutra. - szepnęła mi do ucha Hermiona i przytuliła mnie.

Harry spojrzał mi w oczy, w których nietrudno było dostrzec rozczarowanie całą zaistniałą sytuacją. Problem polegał na tym, że nic z tym nie mogłam zrobić. Podszedł i objął mnie w swój sztywny sposób, po czym bez słowa odwrócił się i pobiegł aby dogonić resztę. 

Ja z powrotem siadłam na ławie przy stole i nalałam sobie zielonej herbaty. Dodałam łyżeczkę złotego miodu i zaczęłam mieszać napój patrząc w wir jaki tworzył się w środku kubka. Z tej hipnozy wyrwało mnie głośne skrzypnięcie ławki tuż obok mnie i zatrzepotanie czyjejś szaty. Po mojej prawej stronie siadł nie kto inny, jak Dracon. Zaskoczona popatrzyłam na niego i przeszedł przeze mnie zimny dreszcz. Chłopak przebijał mnie swoim wzrokiem. Dzisiaj jego oczy przybrały kolor lodu, bardzo zimnego lodu. Milczał i zaczął się bawić sygnetem z symbolem węża na swoim palcu. Jakby liczył, że coś powiem. W teorii miałam zamiar odwrócić wzrok i zająć się moją powoli stygnącą herbatą, w praktyce jednak burknęłam coś pod nosem. Malfoy przechylił lekko głowę i poczułam jego skupienie na całej sobie.

- Chciałaś coś powiedzieć? - powiedział spokojnie swoim niskim, ochrypłym głosem.

- Kim jest dziewczyna która siedziała naprzeciwko ciebie przy stole? - odparłam szybko jakby nigdy nic, choć różne inne słowa cisnęły mi się na usta. Czułam się bardzo poddenerwowana i miałam wrażenie, że mówię jakimś obcym, niezrozumiałym językiem. Mimo tego, moje pytanie nie było całkowicie pozbawione sensu, bo naprawdę byłam ciekawa kim jest szatynka.

- Och, a więc tak... - powiedział, a na jego idealnych ustach pojawił się cień uśmiechu. Tylko cień, bez przesady. On nie wyglądał na kogoś kto się często śmieje. - To jest Pansy. Pansy Parkinson. Ubóstwia mnie od początku nauki w tej dziurze i ciągle się nie poddaje, ciągle próbuje mnie uwieść. Nie jest zła, ale jest niewystarczająca. Trochę przygłupia, już kilka razy nieudolnie próbowała podać mi eliksir miłosny.

- Ciekawe. - mruknęłam. Częściowo nie podobała mi się subtelna pogarda z jaką się o niej wyraził, ale z drugiej strony podejrzewam, że podobnie bym się o niej wypowiedziała, a wystarczył tylko dwukrotny, choć niezwykle intensywny kontakt wzrokowy.

Nastąpił wówczas moment niezręcznej ciszy. Wybił mnie z rytmu pytania o tą Pansy swoim pyszałkowatym komentarzem na jej temat. Blondyn też zdawał się być zbity z tropu i kontynuował kręcenie sygnetem, tym razem po stole. Bez większego zastanowienia palnęłam:

- Ładnie pachniesz. Całkiem. Jakby no. Tak.

O co mi chodziło? Nie wiem. Nie wiem, po prostu powiedziałam co myślałam. To było co najmniej dziwne, poczułam się lekko zażenowana - na ogół mi się to nie zdarza. Szybko wstałam od stołu i niezgrabnie potknęłam się o ławę. 

- Zimowa kolekcja, Fabio's Fine Fragrances. I tytoń, niechlubny nałóg. Mugolski nałóg, co za żenada. - parsknął  - Gdyby mój ojciec się dowiedział... Ale jednak nałóg. Lubię jego zapach. - odparł ze spokojem a jednocześnie ciekawością w głosie.

- Papierosy. - powiedziałam zmieszana.  Zatrzepotałam rzęsami i rozejrzałam się niespokojnie. Nie umiałam się nawet uspokoić wbrew temu co mam na ogół w zwyczaju. Chciałam uciec czym prędzej od tej niebywale niekomfortowej sytuacji.

- Tak. No, papierosy... - blondyn sprawiał wrażenie podobnie zdezorientowanego co ja - A ten, no, masz jakiś plan na jutro o 18:00? - wymamrotał jakby pod nosem, ledwo zrozumiale i nerwowo przeczesał palcami włosy.

- Uczę się. Nie no, w sumie. Nie. Albo tak, zobaczę...

- A, zatem nie ważne, ucz się. - powiedział już nieco chłodniej, z większym opanowaniem. Chyba nie przyjmuje często odmowy od kogokolwiek.

- Nie, nie mam planu. Uczenie się nie jest dla mnie jak narazie priorytetem. - powiedziałam zrezygnowana, maskowanie mojego zdziwienia nie miało już kompletnie żadnego sensu. Co jak co, wizja głębszego poznania jego interesującej postaci była ekscytująca.

- Załatwię co trzeba z Snape'm. Będę na ciebie czekał na dziedzińcu, o 18:00. - powiedział chłopak. Zdawało się, że on także się opanował. Jego pokerowa twarz aktualnie nie zdradzała żadnych emocji, a mimo tego jego oczy i tak... no właśnie. Jego oczy.

- Choć, zaraz tu przyjdzie ten stary idiota Filch i będziemy mieli problem. Wrócimy razem, i tak mieszkamy w tym samym dormitorium.

- Dobrze. - odparłam. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, cokolwiek, na przykład spytać co ma zamiar jutro robić ze mną o 18:00 poza budynkiem szkoły. Nie udało mi się, bo jak wstawałam chłopak położył swoją rękę na moich plecach na wysokości talii, chcąc zapewne abym już poszła do przodu. Jego chłodny dotyk poczułam aż na skórze, pomimo warstw ubrań które miałam na sobie. Wzbudził on we mnie dziwne uczucie, czułam, jakby coś wypełniało i rozpierało moje wnętrzności. 

- Idź. Ja pójdę inną drogą. - zatrzymałam się i powiedziałam spokojnie. Nie wyobrażałam sobie niezręcznego spaceru u jego boku przez pół szkoły. Co dopiero wyjścia z nim gdzieś po zajęciach, musiałam się przygotować na to psychicznie, jeśli tak można powiedzieć.

Dracon nawet nie popatrzył na mnie, po prostu poszedł w dal. Popatrzyłam w gwiazdy.





possessed with love - Draco Malfoy fanfiction PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz