rozdział 1

1.5K 42 0
                                    


Był jasny, choć mglisty sierpniowy poranek. Leżałam w bezruchu. Promienie słońca, które przebiły się przez mgłę, wpadały przez delikatne, jedwabne firanki wiszące w oknie, drażniąc moje ledwo otwarte oczy. Okno było uchylone, a moje nogi wystające odważnie spod pierzyny owiewało rześkie powietrze. Było na tyle rześkie, że momentalnie podniosłam się z łóżka i zarzuciłam granatowy szlafrok. Bardzo lubiłam późne lato, za to bardzo nie lubiłam wcześnie się budzić bez znanego mi powodu. Postanowiłam poszukać matki, bo zapewne to ona mnie obudziła coś robiąc. Nikogo innego w końcu nie było w naszym domu, oprócz skrzatki domowej Dorothy. Byłam jednak całkiem pewna, że ona mnie nie obudziła, bo była stworzeniem dosłownie bezszelestnym. Bardzo rzadko się odzywała, a na ogół jej komunikacja z moją matką lub mną polegała na bezdźwięcznym kiwaniu głową. Jednak nie przeszkadzało mi to, bo darzyłam ją ogromną sympatią. 

Zeszłam na dół i ujrzałam moją matkę siedzącą przy ogromnym, mahoniowym stole z srebrnymi okuciami na jego rogach, w salonie. Paliła cygaro, po zapachu zgadywałam, że zapewne było to cygaro miodowe. Matka uwielbiała cygara. Przed nią leżały niedbale rozrzucone dokumenty, koperty, kałamarz i kilka piór. Spojrzała na mnie spod swoich cienkich okularów do czytania, ale milczała. Zdziwiło mnie to, bo ta kobieta rzadko kiedy milczała. Na ogół tylko jak musiała coś zrobić, czego nie chciała lub gdy coś ją trapiło. Matka pracowała jako dziennikarka. Tak mieliśmy mówić oficjalnie, do ludzi. W rzeczywistości była przedstawicielem Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów Ministerstwa Magii. Jej praca była dosyć niebezpieczna, przez co lepiej było aby nie informować zbyt wielu ludzi o jej zatrudnieniu. Ponadto, wiecznie podróżowałyśmy z kraju do kraju, z miasta do miasta. Wielu ludzi uznałoby to za niebywale uwłaczające, że nie miało się własnego, stałego miejsca zamieszkania, ale ja już do tego przywykłam i nie miałam z tym najmniejszego problemu. Matka jednak ewidentnie miała teraz jakiś problem który jej zaprzątał głowę. W końcu, przerwała ten niezręczny moment milczenia:

 - Podejdź tu, Madeleine. Szybko. Muszę ci coś powiedzieć.                                                                              

- Tak, matko?

- Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie jest to dla m... Do rzeczy. Nie mam ochoty owijać dalej w bawełnę. Wyjeżdżam jutro. Na rok. Do pieprzonej Belgii, muszę tam zająć się pewną sprawą na prośbę samego Ministra Magii, tego starego pryka, wiesz który, ten taki... - przewróciła oczami nerwowo zaczęła stukać palcami o stół. - Mniejsza z tym. To nie przelewki, muszę wyjechać. Muszę.

-Rozumiem, matko.

Wyprostowała się, poprawiła swoje nieskazitelnie upięte w subtelny kok blond włosy i spojrzała na mnie jakby zdziwiona. Zatrzepotała znacząco rzęsami i zmarszczyła lekko swoje idealnie wyregulowane, zabarwione henną brwi.  Nie powinna być zdziwiona moją reakcją i szczerze nie wiem czego się spodziewała. Chyba myślała, że mną to jakoś poruszy, że uronię choć łzę, malutką łezkę żalu. Zapomniała zapewne, że przez znaczną część mojego życia nie było jej przy mnie, a co dopiero ojca którego nawet nie znałam. Nie czułam do niej za bardzo niczego, po prostu w głowie miałam schemat: 'To jest twoja matka. Matkę należy kochać i szanować.' Oprócz tego schematu, nie było nic, żadnych emocji. Po prostu puste słowa odbijające się echem w mojej głowie. 

- Tak... tak. W tej sytuacji, masz możliwość podjęcia wyboru. Możesz jechać ze mną, lub poszukamy ci jakiejś szkoły, najlepiej z internatem. Mniej bym się o ciebie martwiła gdybyś mieszkała w internacie. 

Czy ona się w ogóle o mnie martwi? Dotychczas myślałam, że jej główne zmartwienia to to, który z jej byłych (a może i przyszłych) mężów i kochanków pojawia się na pierwszych stronach Proroka Codziennego.  Pewnie też przejmowała się tym, że gdzieś zawieruszyła jedne ze swoich licznych diamentowych kolczyków albo tym, że nieszczęsna Dorothy niedokładnie wymyła jej ulubione marmurowe posadzki i złote umywalki w domowych łazienkach. Nie przypuszczałam, że przejmuje się też mną. Co za cholerny zaszczyt.

- Z chęcią poszukałabym sobie jakiejś szkoły z Internatem, - wydukałam i wzruszyłam ramionami, po czym pokornie dodałam - ale postąpię jak uważasz, matko.

Wiedziałam, że lubi jak się w ten sposób do niej zwracam. Z pokorą. Lubiła otaczać się nie tylko bogatymi ludźmi, ale także szacunkiem, na który to czy zasłużyła jest moim zdaniem kwestią ulegającą ogromnej wątpliwości.

Poszłam z powrotem do mojego pokoju i wyszłam na balkon. Owinęłam się satynową pościelą i zasiadłam na misternie wykutym ze stali krześle. Obok, na stoliku kawowym z szklanym, witrażowym blatem czekała na mnie parująca kawa i tosty francuskie. Dorothy zawsze wiedziała jak mnie miło zaskoczyć. Ciekawe, przecież była tylko zwykłym skrzatem domowym, a jednak była tak mądra i serdeczna, dobroduszna. Wzięłam łyk kawy i podziwiałam roztaczający się krajobraz. Ta willa matki nie była moją ulubioną, ale muszę przyznać, że widok Adriatyku zdającego się rozlewać dookoła domu sprawiał, że lubiłam tu przebywać. Włochy miały w sobie coś, co naprawdę lubiłam. W krótce wszystko się miało zmienić, a ja miałam trafić w zupełnie inne miejsce.


possessed with love - Draco Malfoy fanfiction PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz