rozdział 4

541 21 1
                                    

Nasz rodzinny szofer, Anthony, podjechał pod ogromny podjazd przed domem. Pomachałam mu na powitanie i pozbierałam wszystkie moje tobołki. Następnie zwróciłam się do Dorothy.

- Będę tęsknić za tobą, bardzo. - powiedziałam do skrzatki i przykucnęłam. Przytuliłam ją mocno. Ciekawe, że byłam w stanie wykrzesać silniejsze uczucie prędzej do skrzata, niż do mojej własnej matki. Dorothy zdezorientowana delikatnie odwzajemniła mój uścisk.

- Do usług, panienko. - powiedziała cichutko i uśmiechnęła się.

To było miłe pożegnanie.

Wskoczyłam do samochodu, a Anthony spakował moje rzeczy. Obok mnie, na tylnym siedzeniu posadził moją sowę. Na jej klatce wisiała metalowa tabliczka - przeczytałam co na niej pisze. 'Romantic'. Limuzyna wzbiła się w powietrze i przez chwilę zakręciło mi się w głowie. Zdaje się, że Anthony doskonale wiedział dokąd jedziemy. Wyszczerzył do mnie zęby w lusterku samochodu.

Po około 5 godzinach byliśmy na miejscu. Poprosiłam Anthony'ego aby poczekał na mnie, w razie gdybym nie dostała zgody na zamieszkanie w Hogwarcie przed rozpoczęciem semestru. Szłam przez długi most, rozciągający się nad potężną przepaścią. Płynęła pode mną rzeka o wodzie koloru atramentu, która wpływała do jeziora o równie intensywnej barwie, które rozlewało się dookoła zamku. Sam budynek szkoły na żywo wyglądał mniej obskurniej niż na zdjęciach, choć w mojej opinii nie był zbyt ładny. Zeszłam z mostu z poczuciem swoistej ulgi i po schodach dostałam się do drzwi. Były ogromne, zrobione z mocnego drewna, wzmocnione grubymi, żelaznymi okuciami układającymi się w wzór drzewa. Zapukałam w nie i od razu otworzył mi jakiś starszy człowiek. Cóż, jego wygląd również nie wzbudzał we mnie szczególnie miłych skojarzeń, podobnie jak cały zamek. Spod jego nóg wybiegła kotka o długiej, pręgowanej sierści i intensywnie pomarańczowych oczach.

- A pannica to czego tu szuka, hę? - warknął. Zmarszczyłam brwi, nie lubiłam gdy ktoś nazywał mnie 'pannicą'. 'Panienkę' jeszcze potrafiłam znieść, ale 'pannicę' już zdecydowanie nie.

- Witam, nazywam się Madeleine van der Coghen, jestem nową uczennicą. Zastanawiałam się, czy...

- A, no tak. Panna do środka wlezie, zaprowadzę pannę. - przerwał mi brutalnie mężczyzna i pociągnął nosem. Na dobrą sprawę cały jego wizerunek był zabawny - długie tłuste włosy, pomarszczona twarz i niechlujne, zniszczone ubrania. No i ten kot o
demonicznych oczach.

Weszłam do zamku. Szliśmy jakimiś bocznymi, na zmianę wąskimi i szerokimi korytarzami, później po schodach. Ta wędrówka zdawała się nie mieć końca, a moje buty na obcasie dawały mi się już we znaki tworząc niebotycznie bolące odciski. Nagle pojawił się przed nami starzec o długiej, siwej brodzie, odziany w zwiewną, długą szatę o kolorze zachmurzonego nieba. Popatrzył na mnie spod cienkich okularów, podobnych do tych które czasem nosiła moja matka, i uśmiechnął się.

- Witam panią, pani van der Coghen. Miło mi gościć panią w murach naszej szkoły! Nazywam się Albus Dumbledore, jestem dyrektorem Hogwartu. - w odpowiedzi lekko ukłoniłam się i powiedziałam:

- Bardzo mi miło pana poznać, Panie Dyrektorze. Czy stanowiłoby problem, gdybym zdecydowała się wprowadzić do szkoły już dziś? Chciałabym zapoznać się z...

- Oczywiście! Pozwoli pani, że odprowadzę panią do tymczasowego pokoju, w którym będzie pani mieszkać dopóki nie zostanie przydzielona do żadnego domu. - Dumbledore przerwał mi, po czym szybkimi ruchami zaczęliśmy przechadzać się po szkole dalej. Jego wiedza dotycząca mojej persony była dość niepokojąca, szczególnie, że przedwczesna wizyta w Hogwarcie nie była zaplanowana, jednak nie zaprzątałam tym sobie póki co głowy. Nagle, w względnie ślepym korytarzu, na jego końcu zaczęły się pojawiać wielkie, dębowe i jakby majestatyczne drzwi. Profesor skinął głową.

- To twój pokój, panno Madeleine. Wszystkie rzeczy już na panią tam czekają, włącznie z pani uroczą sową. Ma doprawdy piękne ma imię! Proszę, śmiało, ja już muszę się zająć swoimi obowiązkami, lecz mogę posłać do pani innych uczniów, którzy już są w szkole.

- Byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybym mogła się z kimkolwiek zapoznać. - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. Chciałam okazać swój dystans do całej sytuacji oraz względne opanowanie.

Weszłam do komnaty i rozejrzałam się. Ku mojemu zaskoczeniu, był to pięknie urządzony pokój na planie sześciokąta. Na ścianach wisiały różne obrazy postaci, które patrzyły na mnie z podejrzliwą ciekawością i coś szeptały między sobą. Na suficie widniały przepiękne malunki w odcieniach błękitu, podobne widziałam w pewnej bazylice w Paryżu. Zwisał z niego delikatny, tiulowy baldachim, który opadał na ogromne łoże nakryte granatową satynową pościelą, które stało na środku pokoju. Ściany miały kolor nocnego nieba, podłoga zaś była zrobiona z ciemnego drewna. Dostrzegłam wyjście na balkon na jednej z ścian. Szybko podeszłam do niego i otworzyłam szklane drzwi. Rozejrzałam się i dopiero teraz dostrzegłam piękno i swoisty spokój roztaczającego się krajobrazu. Wciągnęłam głęboko powietrze przez nos. Szkockie powietrze miało inny zapach niż to włoskie, do którego chwilowo przywykłam. Było bardzo świeże, takie czyste, jakby nieskalane brudem człowieka. Na balkonie zauważyłam też stolik kawowy oraz dwa krzesła przy nim. Meble wyglądały, jakby były zrobione ze szkła. Połyskiwały, gdy słońce co jakiś czas przebijało się przez chmury.

Szybko weszłam do pokoju, żeby zarzucić futro, aby móc usiąść na balkonie bez narażenia się na przeziębienie. Sięgnęłam też do mojej małej kopertowej torebki i wydobyłam z niej paczkę papierosów. Następnie wygrzebałam zestaw słuchawkowy i kasetę. Dostrzegłam w niej także starannie opakowane zawiniątko, w którym znajdował się pierścień będący niegdyś własnością ojca. Je również złapałam i wyruszyłam na balkon. Odpaliłam papierosa, słuchałam muzyki. Następnie zabrałam się do odpakowywania zawiniątka. Chciałam się napawać widokiem tego małego, błyszczącego przedmiotu. Wtedy, nagle drzwi balkonu łupnęły z hukiem i stanął w nich chłopak średniego wzrostu, o brązowych kręconych włosach. Na oczach miał okrągłe okulary, a ubrany był jakby w nie swoje ubrania, były na niego za duże. Wydawał się bardzo nieśmiały, ale to mi nie przeszkadzało i uśmiechnęłam się przyjaźnie na jego widok. Wtedy jego ciemne włosy lekko rozwiały się, a ja ujrzałam na jego czole bliznę w kształcie pioruna. Przypomniały mi się nagłówki z Proroka Codziennego sprzed kilku lat, a głównie ten jeden: "Chłopiec który przeżył." Bez wątpienia był to ten sławny Potter, który przeżył atak SamWieszKogo zaklęciem Avada Kedavra. Swoją aparycją jednak bez wątpienia nie sprawiał wrażenia godnego przeciwnika dla tak potężnego czarnoksiężnika jakim był Czarny Pan. Pomimo tego starałam się nie oceniać ludzi po wyglądzie, a przynajmniej z tym walczyć.

- Cześć, nazywam się Madeleine! - powiedziałam ochoczo i zgasiłam papierosa. To chyba jest zakazane w szkole.

- H - hej, jestem Harry. Harry Potter. - powiedział chłopak i przewrócił oczami, po czym wskazał palcem na swoje czoło.

- Domyśiłam się. - odparłam z uśmiechem.

Wtedy drzwi balkonu trzasnęły jeszcze raz. Było to jednoznaczne z tym, że mam kolejnego gościa. Na balkon wszedł Dracon, którego poznałam kiedy matka wyjeżdżała. Jego się tu nie spodziewałam. Chłopak popatrzył z niedowierzaniem, ale po chwili opanował się.

- O, Potter! - warknął blondyn - możesz już wyjść. - powiedział nieuprzejmym i stanowczym tonem głosu.

- Harry dopiero przyszedł i mam zamiar z nim spędzić dzień. Możesz się do nas dołączyć, jeśli zechcesz. - powiedziałam nieco zniesmaczona.

Chłopak nic nie odpowiedział, a Harry wyszczerzył się do mnie. Dracon skrzywił się i wycofał z balkonu. Szkoda, że tak się zachował. Może miał jakiś powód? Jeszcze tego nie wiedziałam.

- To jak, od czego zaczynamy, co chcesz wiedzieć? - czułam nutę radości płynącą z głosu Pottera. Chyba zaimponowała mu moja reakcja na Malfoya.

- Zaskocz mnie! - powiedziałam śmiejąc się.

possessed with love - Draco Malfoy fanfiction PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz