rozdział 2

727 24 8
                                    

Cały dzień spędziłam na czytaniu książki 'O Szkołach Magicznych' którą znalazłam w bibliotece matki, koło jej gabinetu na piętrze. Wątpliwa przyjemność, ale oddałam się lekturze. Koncepcja uczęszczania do szkoły wydawała mi się co najmniej dziwna, bo w całym moim życiu chodziłam do tylko jednej, i to przez jedynie półtorej roku kiedy to matka wysłała mnie do babci, do okolic Nowego Jorku. Po jakimś czasie jednak pokłóciła się z nią, a ja zaczęłam chodzić na prywatne lekcje magii i czarodziejstwa. A teraz nagle mój wielki powrót, Madeleine Rose van der Coghen jako uczennica szkoły. No cóż, nic nie mogłam poradzić, mój los stale się zmieniał ale jedno jest pewne - był nieunikniony.

Ze szkól które mi wpadły w oko wypisałam na pergaminie kolejno: Ilvermorny, akademię Beauxbatons i Hogwart.

Po chwili namysłu beznamiętnie skreśliłam Akademię Magii Beauxbatons. Wizja uczęszczania tam z stadem opętanych dziewcząt potrafiących jedynie się rumienić na widok chłopców i wyrywać sobie włosy kłócąc się z francuskim akcentem o to która z którym chłopakiem może flirtować mnie przerażała, choć myślę, że matka na widok mnie w tamtej szkole byłaby przeszczęśliwa.

Rozważałam też Ilvermorny w Stanach Zjednoczonych, jednak dotarło do mnie, że matka z powodu otwartego konfliktu z moją babką już nigdy nie puści mnie do USA.

Pozostał Hogwart. Otworzyłam ponownie księgę na spisie treści. Wodziłam palcem po kartce, szukając odpowiedniego podtytułu. Strona 476. Odnalazłam ją i zaczęłam czytać. Cóż, szczerze powiedziawszy nie przemawiała do mnie wizja mieszkania w dormitoriach o zapewne wątpliwym komforcie. Ponadto całokształt budynku nie prezentował się na rycinie szczególnie ciekawie. Całość wydawała się mroczna, i jeśli mogę tak powiedzieć - grubiańska. Nie chciałam jednak zagłębiać się w moich domysłach, i żywiłam szczerą nadzieję, że wnętrze zamku będzie elegantsze od jego eksterioru. Doczytałam się o domach w Hogwarcie, tradycyjnych świętach czy zawodach. Popatrzyłam za okno. Słońce zatapiało się w odmętach wody, która teraz odbijając światło przypominała lawę. Sięgnęłam ręką po kawałek pergaminu i napisałam na nim krótki liścik do matki:

Matko,

poświęciłam się dziś lekturze "O Szkołach Magicznych" i wybrałam szkołę do której chciałabym uczęszczać - jest to Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart w Szkocji.

Liczę, że załatwisz stosowne formalności.

M.



Poleciłam Dorothy aby przekazała wiadomość matce z którą nie miałam ochoty rozmawiać. Stworzenie zjawiło się w mgnieniu oka, kiwnęła głową i popatrzyła na mnie przelotnie swoimi wielkimi, jakby mądrymi oczyma.

- Dziękuję ci, że jesteś. - powiedziałam do skrzatki.

Ona nic nie odpowiedziała, tylko lekko się uśmiechnęła i zniknęła, jakby nie chciała, żebym dostrzegła co ona czuje. Mimo to ucieszyłam się, że mogłam sprawić jej radość. A rzadko mi się to zdarza.

Następnego poranka wstałam wcześnie, koło ósmej. Obudziły mnie nawoływania mojej matki:

- Madeleine! Madeleine van der Coghen! Szybciej, śniadanie czeka! Dziecko drogie, na brodę Merlina, żwawo!

Wygramoliłam się z pokoju zaspana, poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Wygładziłam szybko moje włosy w kolorze hebanu. Lubiłam je, chociaż nigdy nie mogłam stwierdzić czy mam loki, czy proste włosy, co mnie niebywale frustrowało. Przemyłam twarz i zarzuciłam butelkowo zielony sweterek z kaszmiru który wisiał na mosiężnym wieszaku na ręczniki. Następnie zbiegłam na dół, odczuwając lekkie podniecenie spowodowane tym, jaka będzie decyzja mojej matki. Siadłam względnie spokojna przy wyspie kuchennej i czekałam, aż Dorothy poda mi śniadanie. Po chwili, do kuchni weszła matka. Ubrała swoją ulubioną sukienkę z czarnej skóry przewiązaną w talii pasem. Na głowie miała czarny beret, który cały był poprzeszywany kryształkami. Sprawiał wrażenie, jakby opadł na niego księżycowy pył. Założyła też śliczne buty, które podobno dostała w prezencie od kogoś. Były to proste sandały na szpilce. Rzemyki w nich zastępowały zaczarowane węże z srebra wysadzane diamencikami. Kiedy zakładało się te buty, węże owijały się wokół nogi niczym te dookoła mitycznej laski Eskulapa.

- Muszę wyrazić swoją wątpliwość wobec twojej decyzji. Szczerze mówiąc wolałabym, żebyś wybrała inną szkołę. - Zaczęła matka. Poczułam napływ irytacji tym co powiedziała. Ogromny napływ irytacji. Wybuchłam.

- Droga matko, z radością będę zwiedzać u twojego boku resz-

Nie skończyłam mówić, zatrzymałam się i zreflektowałam. Zbyt wiele razy wpadałam przez nią w furię której niegdyś nie mogłam kontrolować. Teraz, mam więcej szacunku przede wszystkim do siebie, więc oszczędziłam sobie i przy okazji matce niepotrzebnego zwarcia.

- Przepraszam. Rozumiem. Wobec tego, wpadły mi jeszcze w oko dwie inne szkoły, pozwól, że znajdę moją notatkę... - zaczęłam przetrzepywać kieszenie sweterka licząc, że przypadkiem znajdę w nich moje zapiski.

- Nie ma takiej potrzeby, Maddie - powiedziała, i gestem machnięcia dłonią kazała mi przestać przegrzebywać nieudolnie kieszenie - myślę, że powinnam posłuchać ciebie. To twoja decyzja, jesteś już na tyle dorosła.

Stanęłam jak wryta. Nawet Dorothy znad sterty naleśników spojrzała w naszą stronę. Matka uśmiechnęła się ciepło - czegoś takiego jeszcze chyba nigdy nie widziałam. Wytrzeszczyłam oczy. Przełknęłam ślinę i nerwowo poprawiłam włosy.

- Dziękuję, matko.

- Jest dużo rzeczy, które będziemy musiały naprawić. Wierzę, że się uda. Kocham cię, Maddie.

Uśmiechnęłam się w dziki sposób, jakbym wpadła w pułapkę miłości mojej matki, której jak dotąd nieczęsto doświadczałam. Nawet nie wiedziałam co powiedzieć. Nagle, ktoś zapukał trzykrotnie do drzwi. Dorothy popędziła otworzyć. Do domu weszła kobieta, na moje oko miała koło 40 lat. Miała brązowe włosy, choć widać było, że ich spodnia część jest w kolorze prawie białego blondu. Ubrana była w czarną suknie z gorsetem, a na jej delikatnej szyi zawieszona była kolia wyłożona szmaragdami. Na plecy miała zarzucone futro z białego lisa. Tuż za nią, do domu wszedł mężczyzna. A raczej chłopak. Wyglądał jakby był w moim wieku, może trochę starszy - na oko 17/18 lat. Miał na sobie czarny golf i skrojone na miarę spodnie z czarnego, lejącego się materiału. Kolor jego włosów przywodził na myśl promienie zimowego słońca odbijające się od tafli lodu. Tęczówki jego dużych oczu miały kolor morza, choć czasami zmieniały barwę na odcienie szarości. Uśmiechnął się krzywo do mojej matki i spojrzał na mnie. Dosłownie przeszył mnie wzrokiem, czułam, jakby wiercił mi nim dziurę w głowie. Ponieważ nie należałam do ludzi nieśmiałych, popatrzyłam na niego pewnie i uniosłam wyzywająco brew. Popatrzył na moje ubranie - krótkie satynowe spodenki, za duży sweterek i futrzane kapcie. Zaśmiał się pod nosem, a ja lekko zdezorientowana zaczęłam wycofywać się z
pola widzenia gości.

- Witaj Narcisso. - zamruczała matka, jakby nie chciała jej widzieć - i witaj ty... - urwała. Chyba nie wiedziała kim jest chłopak.

- Dracon. Nazywam się Dracon. - odpowiedział chłopak niskim, trochę zachrypłym głosem.

Matka w odpowiedzi uśmiechnęła się kącikiem ust i kiwnęła głową. Chwyciła płaszcz i kopertówkę. Narcissa zwróciła się w kierunku wyjścia, a Dracon rozejrzał się szybko po domu i dostrzegł mnie wychylającą się zza marmurowej kolumny przy schodach. Znów poczułam się wręcz zaatakowana jego spojrzeniem, ale zamiast schować się bardziej za filar lub uciec do pokoju, wyszłam zza niego.

- Jak się nazywasz? - spytał.

- Madeleine.

- Do zobaczenia we wrześniu, Madeleine. - powiedział tajemniczo.

Nie odpowiedziałam mu, więc wyszedł. Czułam, że był zmieszany brakiem mojego pożegnania, ale nie pokazał tego po sobie.

Poszłam do mojego pokoju i wygrzebałam z szkatułki na biżuterię małą tekturową paczkę. Wyszłam na balkon i wyjęłam z niej papierosa.

- Co za wspaniały mugolski wynalazek... - mruknęłam sama do siebie. Odpaliłam go w skupieniu jednym ruchem różdżki i zaciągnęłam się ostrym, ale jednocześnie przyjemnym dymem. Oddałam się przemyśleniom.

possessed with love - Draco Malfoy fanfiction PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz