rozdział 3

579 20 5
                                    




Gdy matka opuściła dom, poczułam się dziwnie, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czułam w sobie taką lekkość, swobodę. Czułam się taka nieograniczona, jakbym latała gdzieś między chmurami. Krzątałam się po domu, nucąc i słuchając na słuchawkach mugolskiej kasety z muzyką klasyczną - kaseta była kolejnym z magicznych wynalazków, zaraz po papierosach i cygarach, który uwielbiałam. Muzyka działała kojąco na mój mózg, który zdawał się już nie odbierać żadnych bodźców i być w muzycznym transie. Nagle z impetem wleciał we mnie starannie zapieczętowany list. Sięgnęłam po niego i delikatnie rozerwałam krwistoczerwoną, woskową pieczęć. To był list z Hogwartu, mojej nowej szkoły. Zeszłam do salonu i czytałam pod nosem jego treść. Nie znalazłam tam żadnych szczególnie interesujących mnie informacji, wobec czego poszłam do kuchni i podałam go Dorothy.

- To z Hogwartu, Dorothy. Moja szkoła, nowa szkoła. Będę musiała cię na jakiś czas tu zostawić,  lub wyruszysz za matką do Belgii. Czy mogłabyś zakupić dla mnie potrzebne książki do szkoły? Na Pokątnej. Jeszcze jakieś zwierzę, sowę czy coś. - wzruszyłam ramionami próbując zamaskować moją ekscytację wyjazdem.

Dorothy kiwnęła głową, jak to miała w zwyczaju. Sięgnęłam do szuflady od wielkiej komody w salonie i wyjęłam z niej sakwę. Ta mała, skórzana czarna torebka sprawiała wrażenie niezbyt pojemnej, jednak w rzeczywistości miała nieograniczoną pojemność. Była pełna błyszczących złotym blaskiem galeonów. Wręczyłam ją skrzatce, a ta w mgnieniu oka zniknęła.

Do rozpoczęcia roku szkolnego był jeszcze dokładnie tydzień, jednak stwierdziłam, że wyruszę do szkoły wcześniej. Może uda mi się odnaleźć w tym ogromnym zamku, zanim zacznę naukę. Liczyłam też, że uda mi się poznać jakichkolwiek znajomych, dzięki którym czułabym się mniej nieswojo. Zaczęłam pakować liczne walizki i torby. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że muszę spakować praktycznie wszystko co mam - koszulki, spodnie, sukienki, spódnice, buty i biżuterię. Niczego nie mogłam pominąć. Weszłam do garderoby i zamaszystymi ruchami rąk zaczęłam ją opróżniać z każdego skrawka materiału jaki stanął im na drodze. Około dwóch godzin zajęło mi pakowanie, przez co czułam się po nim jakbym pokonała maraton. Ostatkiem sił zeszłam na dół by porozmawiać z Dorothy.

- I jak, zrobiłaś zakupy?

Ku mojemu zaskoczeniu skrzatka odpowiedziała mi swoim cichym głosikiem:

- Tak, panienko. Przygotowałam też kolację. - mówiąc to wskazała swoimi zniszczonymi pracą rękoma kawałek pieczonej perliczki. Przy okazji zerknęłam na nowe książki i ogromną, czarną sowę w srebrnej klatce. Następnie skierowałam swój wzrok na nią.

Popatrzyłam w jej oczy i zauważyłam, że coś było nie tak. Dorothy coś ukrywała przede mną, bo dziwnie spuszczała wzrok i oglądała się na boki.

- Coś nie tak? - spytałam, odrobinę zbita z tropu po tym jak Dorothy zaczęła grzebać w szafce pod wyspą kuchenną.

- Pani van der Coghen prosiła, abym przekazała panience... - odparła, i wygrzebała list na czarnym pergaminie podpisany srebrnym atramentem. Pisało na nim 'Madeleine' i był zawiązany czarną satynową wstążką. List jednak nie był jedynym przedmiotem od matki. Dorothy wyjęła także niedużą szkatułę. Była obita ciemnobrązową skóra i wysadzana na samym środku wieka szmaragdami w srebrnych oprawkach, które symbolizując łuski zdawały się składać w kształt pociągłego ciała węża. - Proszę otworzyć dopiero przed wyjazdem, jutro rano. Zgodnie z wolą Pani Matki. - dodała.

Nałożyłam sobie odrobinę kolacji na porcelanowy talerzyk i sięgnęłam po widelec. Następnie zgarnęłam pod pachę skrzynkę oraz list i niepospiesznym krokiem udałam się do swojego pokoju. Powolnie zjadłam kolację i położyłam się do łóżka. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w utopijną krainę snu.

Następnego ranka wstałam wcześnie. Otworzyłam okiennice i wyszłam na balkon. Ku mojemu szczeremu niezadowoleniu, nie poczułam lekkiego podmuchu letniego wiaterku, poczułam raczej wywianie ze mnie chęci do przebywania na świeżym powietrzu dzięki uderzeniu silnego wietrzyska. Poczułam też ciężki, dżdżysty zapach jesieni. W mgnieniu oka wycofałam się do pokoju. Porwałam ubranie jakie wybrałam sobie na dziś dzień wcześniej: ołówkową spódnicę, koronkową obcisłą koszulkę i dopasowaną marynarkę. Wszystko w odcieniu głębokiego granatu, który przywodził mi na myśl wypływanie na głębokie morze ekskluzywnymi łodziami kolejnych mężów matki w jakichś ciepłych krajach, których nazw nawet nie pamiętam. Rozczarowałam się tym, że każde z moich wspomnień jest pełne ironii. Miałam nadzieje, że te z Hogwartu będą inne... Ruszyłam do łazienki gdzie wzięłam gorący prysznic i szybko uczesałam włosy. Pokryłam usta warstwą czerwonej szminki.

Wróciłam do pokoju i zasiadłam na samym środku mojego wielkiego łóżka. Pudełko od matki zdawało się patrzeć błagalnie, tak żebym je otworzyła. Wbrew temu sięgnęłam najpierw po list. Delikatnym ruchem ręki rozwiązałam wstążkę obkręconą dookoła niego i rozprostowałam kawałek czarnego pergaminu. Czarny kolor był w tej sytuacji dość dziwny, rzadko widziałam pergamin w innym kolorze niż tym przypominającym spaloną słońcem ziemię afrykańskiej sawanny. Jednak kolor srebrny atramentu był już czymś absolutnie niespotykanym. Ten list musiał być ważny. Zaczęłam więc czytać.


Moja droga Madeleine,

nie będziesz w stanie zrozumieć jak mi przykro, że cię opuszczam. Myślę też, że nie będziesz w stanie pojąć faktu, iż pomimo jej nieudolnych prób ukazania, moja matczyna miłość do ciebie istnieje i jest niezwykle silna. Pomimo tego proszę Cię, kochana, abyś spróbowała to zrozumieć.

Nie jestem pewna, czy wrócę z Belgii tak jak planowałam. Możliwe też, że w ogóle nie wrócę. Sytuacja jest zmienna i nieprzewidywalna, jednak pewnym jest, że od własnego losu i przeznaczenia uciec nie można.

Pozostawiłam Ci szkatułę. Jej zawartość to jedyna moja pamiątka po twym ojcu. Nie potrzebuję jej ani nie chcę pamiętać o tym mężczyźnie. Mimo to, niesprawiedliwym wobec Twojej osoby byłoby pozbycie się jej. Przekazuję Ci ją, jednak w zamian proszę, abyś nigdy nie szukała twojego ojca. Nie popełniaj tego błędu. Proszę cię, Madeleine.

Cieszę się, że trafiłaś do Hogwartu! To wspaniała szkoła, ucz się w niej pilnie. Jeśli mogę ci coś doradzić - omijaj Slytherin szerokim łukiem. Masz wybór.

Pamiętaj Maddie, że bardzo cię kocham, bardzo.

Mama


Ten list był zgodnie z moimi podejrzeniami co najmniej nieoczywisty. Myślę, że nazwanie go nieoczywistym to bardzo delikatne określenie. Mój ojciec? Uważać na Slytherin? Nie ma zamiaru wracać z Belgii? Rozczarował mnie ten list. Wykreował w mojej głowie więcej pytań, aniżeli odpowiedzi. Liczyłam, że zawartość szkatuły mnie rozchmurzy. Nie myliłam się.

Otworzyłam ją, i moim oczom ukazał się wspaniały widok. Otworzyłam aż szerzej oczy zaskoczona. Leżał w niej starannie owinięty w zielony jedwabny materiał. Pierścień ze srebra. Udekorowany był dużym klejnotem o niebywale jasnym blasku. Pozornie był przezroczysty, jednak gdy popatrzyło się na niego przy innym oświetleniu, pod innym kątem, to wpadał w odcienie zieleni. Przypuszczałam, że to diament. Pisnęłam zachwycona, jednak w ciągu sekundy opamiętałam się i schowałam przedmiot do szkatuły. Błyskotki zdecydowanie stanowiły moją słabość.

- Ojciec musiał mieć dobry gust. - szepnęłam sama do siebie i uśmiechnęłam się do szkatuły.

- Panienko, szofer już czeka. - powiedziała cicho Dorothy, która ni stąd, ni z owąd znalazła się w moim pokoju.

possessed with love - Draco Malfoy fanfiction PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz