Rozdział 9

691 89 74
                                    

Neville nie krył zaskoczenia, gdy otrzymał list od Luny Lovegood, swojej byłej dziewczyny. Rzecz jasna rozstali się w niezwykle przyjacielskich stosunkach; rozpad związku nie został podyktowany kłótniami czy jakimikolwiek negatywnymi emocjami. Ich uczucie zwyczajnie się wypaliło, a trudności z połączeniem różnych trybów życia jedynie przypieczętowały decyzję.

Mimo to profesor nie spodziewał się, że kiedykolwiek powrócą do spotykania się sam na sam. Aż za dobrze rozumiał znaczenie powiedzenia: nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a myśl, że mogli zmienić się na tyle, by tym razem ich związek przetrwał, była niezwykle kuszącaDoskonale wiedział, że przemawiała przez niego samotność i tęsknota za pewną stabilnością, która w ostatnim czasie stała się raczej mrzonką niż czymkolwiek zbliżonym do rzeczywistości.

Tymczasem gdy Luna poprosiła go o spotkanie w Trzech Miotłach, zgodził się bez wahania, co potem wyrzucał sobie nawet podczas zajęć — a może szczególnie podczas zajęć, bo miał ogromną świadomość tego, że każdy uczeń zobaczy go w towarzystwie kobiety. Nie, żeby było to czymkolwiek skandalicznym, ale...

Nie każdy uczeń powinien to widzieć.

Jego myśli mimowolnie powędrowały w znajomym, bardzo zakazanym kierunku. Madeleine Johnson powróciła do zachowywania się w sposób absolutnie nienaganny, a długie spojrzenia, na jakich ją przyłapywał, nosiły w sobie znamiona tęsknoty oraz żalu. Zniknęły za to ogień i figlarność, które sprawiały, że Neville zapominał, jak się nazywa i kim właściwie jest.

Cholera jasna, brakowało mu ich tak bardzo, że czasami sam przyłapywał się na spoglądaniu w jej stronę z niemym wyzwaniem, zupełnie jakby chciał ją sprowokować do zrobienia czegoś niewłaściwego. Czegoś, co ponownie zmusiłoby jego krew do wrzenia, co wypełniłoby sny perwersyjnymi obrazami, których nijak nie potrafiłby wyrzucić z głowy. Pragnął, by znowu okazywała swoje pożądanie, choć nie dalej jak kilka tygodni wcześniej błagał ją, by na zawsze o nim zapomniała.

Jego desperacja sięgała takich poziomów, że nie był wcale pewny, czy zgoda na spotkanie z Luną nie wynikała z całkowicie niewłaściwych pobudek. Obawiał się, że kierowała nim niezwykle prozaiczna, brzydka chęć wzbudzenia w Madeleine zazdrości, która zmusiłaby ją do porzucenia roli grzecznej uczennicy i choć na moment przywróciłaby bestię — seksowną, pewną siebie i do bólu uwodzicielską.

Gdy jednak powracała do niego świadomość i zdrowy rozsądek, zdawał sobie sprawę z tego, jak chore były to myśli. Rozumiał, że moment, w którym Madeleine rzeczywiście natknie się na niego w towarzystwie innej kobiety, zapewne będzie początkiem piekła. A przynajmniej tak sądził, bo on sam także nie potrafiłby znieść widoku uczennicy z innym. Nie teraz, jeszcze nie. Rany wciąż wydawały się zbyt świeże, zbyt zaognione. Jątrzyły się paskudnie, zatruwając całe ciało i umysł młodego profesora, a on — paradoksalnie — pragnął więcej i więcej.

Spotkanie z Luną miało być swoistym wsadzeniem kija w mrowisko, a i tak nie potrafił powstrzymać się przed zrobieniem czegoś tak niedorzecznego. Powinien napisać kobiecie, że spotka się z nią gdziekolwiek, tylko nie w najbardziej obleganym przez uczniów miejscu — i to na dodatek w ten sam dzień, w którym planowana była wycieczka do Hogsmeade. Nie mógł jednak cofnąć czasu, a Luna cieszyła się za mocno, by odwołać wyjście.

Dlatego też, z miną cierpiętnika, ubrał się w ulubioną koszulę panny Lovegood, narzucił na siebie mugolską, skórzaną kurtkę i ruszył do Trzech Mioteł. Pocieszał się faktem, że umówili się nieco wcześniej; liczył poniekąd na szczęście, które pozwoliłoby im zakończyć spotkanie, zanim uczniowie zaczną szturmować karczmę.

Moralność Panny Johnson ✔ [Neville Longbottom x OC]Where stories live. Discover now