Rozdział 4

879 110 59
                                    

Neville zwykle lubił okres Bożego Narodzenia w przeciwieństwie do znacznej części społeczeństwa. Wcale nie wydawał mu się tandetny i ostentacyjnie wręcz wesoły; ludzie uśmiechali się wtedy częściej, byli dla siebie życzliwsi, co w połączeniu z licznymi dekoracjami, zapachem zimy i tradycyjnych potraw tworzyło niezwykłą atmosferę — magiczną, w pewnym sensie.

Dla większości święta oznaczały czas spędzony z najbliższymi, wypełniony ciepłem i śmiechem. Longbottom wspominał je inaczej — przynajmniej te spędzane w domu, z babcią. Zawsze miał wrażenie, że czegoś w nich brakowało, jakiegoś elementu, który umykał jego uwadze. Dopiero w Hogwarcie zdał sobie sprawę, czym właściwie był ten element — gdy poznał przyjaciół, gotowych zrobić dla niego wszystko, nawet jeśli oznaczało to świadome narażenie się na liczne niebezpieczeństwa.

Nauczył się kochać lodowate płatki śniegu, zapach ajerkoniaku i pierników. Nauczył się doceniać otaczające go szczęście, choć bywały lata, gdy śmiech przychodził mu z trudem. Nauczył się rozumieć, że zawsze istniał powód do radości, nawet w najczarniejszych, najmroczniejszych chwilach.

Święta były kiczowate i ostentacyjne, ale Neville uwielbiał fakt, że nie musiał się tym przejmować, a zamiast tego mógł dać się porwać atmosferze podniosłości oraz ekscytacji. Bez żadnych konsekwencji — a przynajmniej tak mu się wydawało.

Kiedy jednak profesor McGonagall oznajmiła podczas jednej z uczt, że — w imię kontynuowania nowych tradycji — po raz kolejny zostanie zorganizowany Bal Bożonarodzeniowy, podobnie jak rok i dwa lata wcześniej, Neville nie mógł powstrzymać ukłucia strachu, a jego wzrok mimowolnie powędrował na śmiejącą się uczennicę Gryffindoru.

Wydawała się nim kompletnie niezainteresowana, co przyjął z ulgą — absolutnie nie chciał, by cały miesiąc unikania jej jak ognia poszedł na marne — chociaż nie zamierzał zakładać, że dziewczyna nie wpadnie na jakiś pomysł rodem z piekła, aby uprzykrzyć mu życie.

Westchnął cicho, a siedzący obok niego profesor Slughorn spojrzał na niego z zainteresowaniem.

— Coś się stało, chłopcze? — spytał uprzejmie, a Longbottom pokręcił głową. — Zawsze sądziłem, że jesteś entuzjastą podobnych wydarzeń — dodał starszy czarodziej, mając na myśli zapowiedziany przed momentem bal.

— Każda okazja, żeby się wyszaleć, jest dobra — stwierdził Neville i uśmiechnął się szczerze. — Uczniowie są w tym roku wyjątkowo ciężcy do upilnowania, więc przeczuwam, że dostarczą nam sporo rozrywki.

— Ach, tak, też zwróciłem na to uwagę — przyznał profesor i poklepał byłego Gryfona po plecach. — Ale cóż to dla was, młodych! Nie tak dawno sami wycinaliście podobne numery.

— Nie tak dawno walczyliśmy w wojnie — powiedział Longbottom, wbijając wzrok w talerz. — My, młodzi, mieliśmy nieco inne wyobrażenie o szkolnych wybrykach.

Slughorn zamilkł, chociaż młody profesor widział kątem oka, że nieco się zasępił i wyraźnie żałował swoich nieprzemyślanych słów. Uśmiechał się przepraszająco, zupełnie jakby Neville faktycznie żywił do niego jakąkolwiek urazę, co zdecydowanie mijało się z prawdą. W oczach Horacego wszyscy byli zaledwie dziećmi, znajdującymi się dopiero na początku dorosłości — i miał rację, patrząc na nich w ten sposób. Przeżyta wojna zmieniała w tej kwestii niewiele, gdy patrzyło się na wiek i życiowe doświadczenie, a profesor zielarstwa oddałby wiele, by faktycznie czuć się jak dziecko.

— Podejrzewam, że w pewnym sensie byliśmy jeszcze bardziej nieznośni — powiedział Neville, rozładowując nieco atmosferę, a Slughorn parsknął śmiechem.

Moralność Panny Johnson ✔ [Neville Longbottom x OC]Where stories live. Discover now