Rozdział 11

598 75 39
                                    

Obchody rocznicy Bitwy o Hogwart zawsze należały do tych z gatunku hucznych, o ile można było określić w ten sposób wydarzenie, gdzie atmosfera przypominała raczej tę ze stypy. Pełna melancholii, ciężkości, której nie dało się nie poczuć, zawsze zabierała Neville'a w przeszłość — a raczej wciągała go w nią siłą, chociaż wolałby nigdy więcej nie spojrzeć w oczy przykrym, mrocznym wspomnieniom.

Jako profesor Hogwartu, a także bohater wojenny, nie mógł jednak odmówić uczestnictwa w symbolicznej ceremonii. Nie mógł powiedzieć, że celebrowanie dnia, który w jego pamięci zapisał się jako jeden ze smutniejszych, napawało go skrajną niechęcią — szczególnie, gdy przyjmowały one formę wielkiego zgromadzenia. Coś w perspektywie stania w tłumie ważnych ludzi sprawiało, że jego żołądek zaciskał się w złości, a umysł wypełniał się niemą irytacją.

Nie tak powinna wyglądać rocznica wydarzenia, które dla wielu stanowiło jedno ze straszniejszych przeżyć. Nie tak powinno wyglądać wspominanie osób, które oddały życie, by cała reszta czarodziejskiego świata mogła znów stanąć na nogi i zbudować społeczność bez podziałów, bez zepsucia i zakłamania. A jednak... Neville nie potrafił zachować kamiennej twarzy, patrząc na wysoko postawionych urzędników, ubranych w odświętne szaty, ciężkie i bogate, a jednocześnie tak niepasujące do wspomnień zgliszczy, kurzu, pyłu i krwi, które powracały do wszystkich w snach.

Jedynym pocieszeniem w całym morzu fałszywej podniosłości była obecność jego bliskich przyjaciół, którzy — podobnie jak on sam — doskonale rozumieli prawdziwą wagę tego dnia. Nie chodziło wcale o pokazanie się, o wzniesienie różdżki ponad głowę i rozświetlenie nocnego nieba swoim światłem, by nikt nie mógł mieć pretensji. Chodziło o emocje, kotłujące się w sercu, o intencje, z jakimi każdy spoglądał w górę, mając nadzieję, że blask dotrze do tych, którzy polegli, razem z tęsknotą i bólem, niezmiennie dotkliwym, mimo upływającego czasu.

Ciężko było jednak podważyć fakt, że Neville rzadko widywał coś równie pięknego; nie umiał opisać słowami porażającego ścisku w klatce piersiowej, gdy tylko jego wzrok padał na taflę Wielkiego Jeziora, mieniącą się przy każdym, nawet najlżejszym podmuchu wiatru, zupełnie jakby wszystkie gwiazdy zamieszkały w głębinach, rozświetlając ich mrok. Czasami udawało mu się wyciszyć wszelkie dźwięki, odgłosy rozmów, a zostawały tylko jego własne myśli i dziwne poczucie bliskości z tymi, których pamięć czczono. Trwało to zaledwie sekundę, zanim gromkie brawa nie rozbrzmiały w powietrzu i nie zniszczyły momentu, który stanowił prawdziwe obchody rocznicy Bitwy — momentu zadumy, refleksji i zmierzenia się z tęsknotą, spychaną na co dzień w otchłanie umysłu.

Neville westchnął ciężko, gdy tylko światło zniknęło, a Kingsley Shacklebolt, Minister Magii, rozpoczął salwę owacji, choć nawet z daleka można było dostrzec na jego twarzy zwyczajową obojętność. Nie należał do najbardziej wylewnych ludzi, ale ci, którzy znali go bliżej, doskonale wiedzieli, jak niechętnie podchodził do obchodów Bitwy o Hogwart. Robił jednak to, czego od niego oczekiwano, a społeczność czarodziejska wyjątkowo lubowała się w ostentacyjnym wspominaniu poległych.

— Nie cierpię tego dnia — wymamrotał Harry Potter, stojący tuż obok. Przestępował z nogi na nogę, zdradzając swój dyskomfort, a jego dłoń co chwilę podnosiła się do czoła, gdzie wciąż widniała blizna w kształcie błyskawicy.

— Jak my wszyscy — zgodził się Neville i pokręcił głową. — Miałem nadzieję, że Kingsley znajdzie sposób, żeby zakończyć tę farsę.

Harry parsknął ponurym śmiechem, krzywiąc się mocno.

— Dobrze wiesz, że gdy chodzi o tego typu sprawy, nie posiada praktycznie żadnej władzy. Słowo daję, czasami zastanawiam się, jak inni mogli tak łatwo zapomnieć.

Moralność Panny Johnson ✔ [Neville Longbottom x OC]Where stories live. Discover now