Rozdział 22

430 48 35
                                    

Jeśli ktoś powiedziałby jej kilka tygodni wcześniej, że będzie znajdowała się w takiej sytuacji, zapewne zabiłaby go śmiechem — a potem pobiegła w jakieś ustronne miejsce, by oddać się fantazjom, rozbudzonym przez niedorzeczną sugestię. Niezależnie od tego, jak ciężko było jej uwierzyć, że wszystko, o czym marzyła przez tak długi czas, właśnie się spełniało, dłonie Neville'a, błądzące niespiesznie po jej plecach, stanowiły wystarczający dowód, by rozwiać wątpliwości.

Madeleine odchyliła głowę do tyłu, oddychając szybko, gdy usta mężczyzny musnęły szyję, szukając szczególnie wrażliwych miejsc, co — ku jej uciesze — wychodziło im wprost doskonale. Jęknęła, rozsuwając uda szerzej, by mógł zbliżyć się jeszcze mocniej, a Neville natychmiast wykorzystał okazję; jego tors przylegał teraz do piersi Madeleine, wywołując dreszcze podniecenia na całym ciele kobiety. Nieprzytomnie wplotła dłoń w jego włosy — nieco już przydługie — podczas gdy druga przesunęła się po brudnym stole w poszukiwaniu oparcia.

Niechcący zahaczyła o doniczkę, która przesunęła się ze zgrzytem, ale nie spadła na ziemię. Nawet gdyby było inaczej, Maddie szczerze wątpiła, by umiała się tym przejąć. Nie, kiedy ręce Neville'a opuściły jej plecy, przesuwając się na uda, okryte jedynie cienkim materiałem sukienki.

— Jak często wyobrażałaś sobie taką sytuację? — Oddech mężczyzny podrażnił nieco skórę, schłodzoną wilgotnymi pocałunkami.

Zadrżała, przygryzając wargę, a on doskonale wiedział, że trafił w sedno.

— Jak często marzyłaś, żebym wyprosił całą klasę, posadził cię na blacie i sprawił, żebyś jęczała moje imię?

— Kurwa — warknęła, zaciskając dłoń na jego włosach, by pociągnąć za nie i odchylić głowę do tyłu.

Jak przez mgłę pamiętała, że zgodzili się nie spieszyć; teraz ten pomysł wydawał się kompletnie niedorzeczny, bo bliskość Neville'a była wprost upajająca. Do tego stopnia, że — w istocie — najchętniej jedynie jęczałaby jego imię, zupełnie wyzbywając się resztek przyzwoitości. Nie obchodziło jej, że znajdowali się w jednej ze szklarni, gdzie — czysto teoretycznie — każdy uczeń miał prawo wstępu. Fakt, że było już po zmroku, zmieniał stosunkowo niewiele, bo jej umysł wciąż postrzegał zaistniałą sytuację jako najbardziej ekscytującą w życiu.

— Odpowiedz, Madeleine — upomniał ją stanowczo Longbottom i zmusił do otworzenia oczu.

Wciąż nie umiała się nadziwić temu, jak władczy potrafił być w podobnych sytuacjach, ale, cholera, nie zamierzała narzekać. Nawet patrzenie na jego pociemniałe z pożądania oczy, unoszącą się szybko klatkę piersiową i tę jakże podniecającą pewność w każdym ruchu doprowadzało ją do szaleństwa. Wciąż był tym samym, uroczym, czasem niezdarnym profesorem, dla którego straciła głowę, ale najwyraźniej skrywał także inną stronę — tę, o której z kolei fantazjowała cholernie często, a i tak nigdy nie zdołałaby choćby zbliżyć się do prawdy.

— A co, jeśli odmówię, profesorze? Ukarze mnie pan? — zapytała cicho, obserwując błysk w jego oczach.

Dłonie Neville'a zacisnęły się mocniej na jej udach, po czym zaczęły przesuwać się wyżej, wślizgując pod materiał sukienki. Bezwstydnie rozszerzyła nogi, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

— Być może — powiedział w końcu, a ona wstrzymała oddech, czując opuszki jego palców tuż przy pachwinach.

Gdyby kazał jej błagać, zapewne nie miałaby przed tym żadnych oporów; ufała mu przecież bezgranicznie, a sposób, w jaki na nią patrzył, nie był związany jedynie z fizycznym pożądaniem. Pragnął jej na wielu płaszczyznach. Tak jak ona jego.

Moralność Panny Johnson ✔ [Neville Longbottom x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz