Epilog

179 26 48
                                    

— Czy ktoś ma jakieś pytania? — Głos Neville'a poniósł się po szklarni, a uczniowie zaczęli kręcić głowami, dając do zrozumienia, że wcale nie potrzebowali dalszych instrukcji.

Albo przynajmniej tak im się wydawało. Profesor uśmiechnął się, po czym gestem nakazał im przystąpienie do pracy. Oczywiście wiedział, że co najmniej jedna osoba będzie jednak potrzebowała pomocy, dlatego nie oddalił się ani o krok, przyglądając się uważnie poczynaniom podopiecznych.

Nie minęło nawet kilka minut, gdy drzwi do szklarni otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł nie kto inny, jak Harry Potter. Tumult podniósł się w pomieszczeniu, podczas gdy Wybraniec parł do przodu z poważną miną, całkowicie ignorując rozentuzjazmowanych uczniów.

— Koniec zajęć — oświadczył stanowczo, po czym zatrzymał się tuż przed Neville'em. — Musimy iść.

— Co się stało? — spytał Longbottom i natychmiast odepchnął się od krawędzi stołu, na której przysiadł jakiś czas wcześniej. — Harry, mów! — poprosił desperacko, podczas gdy jego serce przyspieszyło z nerwów.

Uczniowie rozglądali się dookoła z dezorientacją, a niektórzy odważyli się nawet podejść bliżej, by lepiej słyszeć rozmowę profesora z aurorem. Neville jednak nie zważał na ich ciekawość; mina przyjaciela zdołała już zapoczątkować lawinę czarnych scenariuszy w jego umyśle.

— Maddie jest w szpitalu — powiedział niechętnie Potter. — Dlatego musimy iść, Neville.

Profesor nie zastanawiał się dłużej; chwycił płaszcz, wiszący na haczyku, i ruszył do wyjścia, nie czekając na aurora. Nie zatrzymał się nawet, gdy jeden z uczniów zawołał za nim, chcąc otrzymać jakiekolwiek instrukcje, co powinni w takiej sytuacji zrobić. Myśl o tym, że Maddie stała się krzywda, napawała Longbottoma przerażeniem tak dużym, że miał ochotę przebiec całą drogę do Hogsmeade. Powstrzymała go jednak dłoń Harry'ego.

— Idziemy do Minerwy, pozwoliła użyć nam swojego kominka — powiedział cicho, a Neville natychmiast skierował kroki w tamtą stronę.

Niemalże nie pamiętał drogi do gabinetu dyrektorki. Jego umysł przywoływał kolejne wspomnienia pięknego uśmiechu Madeleine, jej blond włosów, powiewających na wietrze, oraz błysku w ciepłych, brązowych oczach. Oddałby wszystko, byle tylko upewnić się, że nic jej nie dolegało — że nie stało się nic poważnego. Nie potrafił znieść myśli o tym, że mógłby ją stracić. Od czasów wojny nie musiał przejmować się podobnymi rzeczami — i wcale nie tęsknił za tym porażającym uczuciem, które teraz trzymało jego ciało w żelaznym uścisku.

— Powiedz mi, że to nic wielkiego, Harry — wymamrotał drżąco, a Potter zacisnął usta, jedynie pogłębiając strach Neville'a. — Merlinie...

— Nie wiem, co się stało, Nev — mruknął auror. — Jasmine jest roztrzęsiona, ale z tego, co zrozumiałem, Maddie oberwała jakimś paskudnym zaklęciem przy rutynowym zatrzymaniu.

— Rutynowym? — warknął Neville, a Potter posłał mu ostre spojrzenie.

— Tak, rutynowym. Dlatego nie było przy tym nikogo poza Jas, ale ona również nie jest pewna, do czego właściwie doszło. Ponoć wyglądało to tak, jakby Madeleine nawet nie podniosła różdżki, żeby się bronić.

Profesor przełknął ślinę, słysząc smętny ton przyjaciela, po czym zamilkł. Nie wiedział, co powiedzieć; nie mieściło mu się w głowie, że jego ukochana tak po prostu poddała się bez jakiejkolwiek walki. Musiało stać się coś innego — coś, co wyjaśniałoby, dlaczego trafiła do szpitala, zamiast wrócić bezpiecznie do domu. Do niego.

Moralność Panny Johnson ✔ [Neville Longbottom x OC]Where stories live. Discover now