Rozdział 6

742 100 24
                                    

Każde jej spojrzenie przypominało ogień. Gorący, strzelający iskrami... niebezpieczny. Neville doskonale wiedział, co kryło się za płomieniami, ale wciąż nie umiał powstrzymać szybszego bicia serca za każdym razem, gdy przyłapywał ją na patrzeniu w jego stronę. Zapewne dokładnie o to jej chodziło; słowa Madeleine rozbrzmiewały w jego głowie zbyt często, by mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości. Chciała go dręczyć. Chciała doprowadzić go do stanu, w którym nie mógłby zaprzeczyć jednemu: że pragnął jej tak samo, jak ona jego, a może nawet mocniej.

W końcu to on był tym dorosłym, czyż nie? Madeleine, chociaż nie potrafił postrzegać jej jako zwykłej nastolatki, wciąż należała do grona uczennic Hogwartu. Wiedziona hormonami i dość naiwnym wyobrażeniem o miłości i życiu, zapewne szczerze wierzyła, że jej uczucia względem profesora są prawdziwe. Być może za kilka lat miała żałować, a nawet wstydzić się za własne poczynania. W jakiejś części były one jednak usprawiedliwione — chociażby młodzieńczą głupotą.

Neville nie miał za to żadnego wytłumaczenia dla swojego zachowania. Nie potrafił znaleźć niczego, co czyniłoby jego pragnienie właściwym, akceptowalnym. Nie przekroczył, co prawda, żadnej granicy, ale... Ale Merlin jeden wiedział, że kosztowało go to naprawdę wiele — tak wiele, że nawet teraz, gdy nie było już odwrotu, wciąż spoglądał na dziewczynę z żalem i tęsknotą. Tęsknotą, która nie powinna istnieć.

Czy mógł tęsknić za kimś, kto nigdy nie był jego?

— Neville, ty durniu... — mruknął do siebie i ukrył twarz w dłoniach.

Siedział tak przez chwilę, ignorując płatki śniegu, osiadające na jego włosach i płaszczu. Zimno wydawało się niemalże kojące; gasiło wspomnienie ognia w jej oczach, gasiło pożar szalejący wciąż w jego własnym ciele. Nie było jednak w stanie wymazać pamięci ciepła skóry Madeleine, jej zapachu i tembru głosu. Nawet teraz miał wrażenie, że łagodny wiatr niesie cichy szept dziewczyny, kuszący i pełny tłumionego pragnienia.

— Profesorze? Wszystko w porządku?

Neville uniósł wzrok i niemalże parsknął śmiechem. Spodziewał się, że zobaczy Maddie; przecież podążała za nim wszędzie, nie chcąc opuścić jego myśli. Mimo to ulga rozlała się po jego ciele, gdy spojrzał w zielone oczy szóstoklasistki z Hufflepuffu — Diane Edgecomb. Dziewczyna przyglądała mu się z niepokojem, a profesor uświadomił sobie, że musiał wyglądać co najmniej źle.

Uśmiechnął się z wysiłkiem i opuścił dłonie, opierając przedramiona o uda.

— Przepraszam, panno Edgecomb — powiedział łagodnym tonem, a Puchonka nieco się rozluźniła. — Proszę się nie martwić, wszystko jest w porządku. Radziłbym założyć rękawiczki, okropnie dziś zimno — dodał i skinął głową w stronę jej nieosłoniętych niczym rąk.

— Och... Wyszłam tylko na chwilkę. Muszę wysłać list — wyjaśniła uczennica, spoglądając w stronę sowiarni.

— W takim razie nie chciałbym pani zatrzymywać — odparł Neville i uśmiechnął się szerzej.

Dziewczyna odwzajemniła gest i odeszła, zostawiając go samego. Przez moment siedział w bezruchu i patrzył, jak Diane oddala się coraz bardziej. Nie czuł nic, gdy przyglądał się jej falującym włosom, podskakującym z każdym krokiem. Nie miał ochoty śledzić ruchu jej bioder, a spojrzenie, które posłała mu przez ramię, wydawało mu się zupełnie nieznaczące — na tyle, że dopiero po chwili zdał sobie sprawę z rumieńców na policzkach Puchonki, niekoniecznie spowodowanych zimnem.

Moralność Panny Johnson ✔ [Neville Longbottom x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz