Obudził się i poderwał do pozycji siedzącej tak gwałtownie, jakby śnił mu się koszmar. Jego skóra pokryła się warstwą potu, a przydługie włosy przykleiły do czoła. Całe ciało płonęło, a klatka piersiowa unosiła się rytmicznie — zbyt szybko, by Neville umiał wmówić sobie, że wszystko było w normie.
Nic nie było w normie.
— Neville, sieroto... — wymamrotał do samego siebie i ukrył twarz w dłoniach.
Był dorosłym mężczyzną — profesorem, na dodatek. Powinien umieć radzić sobie ze stresem i z... krnąbrnymi uczniami. Wiedział, że nikt nie podejrzewał go o jakiekolwiek pokłady stanowczości i zdecydowania, ale przez pierwsze lata pracy w Hogwarcie naprawdę nie miał z niczym problemów. Nawet z nią.
Nazywanie jej krnąbrną nie było zresztą adekwatne. Madeleine Johnson wydawała się wzorem do naśladowania. Zawsze punktualna, grzeczna i uczynna, budziła sympatię nie tylko w gronie pedagogicznym, ale także wśród swoich rówieśników — szczególnie męskiej części. Była piękną dziewczyną — nikt nie mógłby temu zaprzeczyć. Jej długie, blond włosy układały się w subtelne fale, a twarz przypominała tę porcelanowej lalki — pełną symetrii i niepodważalnej, niemalże eterycznej urody.
Mimo to wcale nie próbowała zwracać na siebie uwagi krzykliwymi strojami czy makijażem — wcale nie musiała. Posiadała naturalną charyzmę, która sprawiała, że ludzie zdawali się do niej lgnąć, chociaż nie mieli ku temu żadnych wyraźnych powodów.
Włącznie z nim.
Nie była przecież jedyną ładną uczennicą w Hogwarcie. Neville, jako młody nauczyciel, będący na dodatek bohaterem wojennym, nierzadko spotykał się z zalotnymi spojrzeniami i przymilnymi uśmieszkami. Zdarzało mu się nawet otrzymywać anonimowe liściki miłosne, które wprawiały go w ogromne zażenowanie, jednocześnie stanowiąc powód do satysfakcji. W końcu kto mógłby się spodziewać, że akurat on — ciamajdowaty, niezbyt utalentowany czarodziej — zwróci czyjąkolwiek uwagę?
Na pewno nie on. Dorosłość potrafiła być jednak przedziwna, a on ledwo poznawał samego siebie, patrząc w lustro; pucułowaty chłopak z krzywymi zębami zniknął, zastąpiony mężczyzną, który, wbrew pozorom, wiedział, jak o siebie zadbać. Być może właśnie to sprawiało, że uczennice posyłały mu rozmarzone spojrzenia, które ignorował — nie bez satysfakcji.
Mógł być próżny, ale nigdy nie podejrzewałby, że będzie zdolny do odwzajemnienia spojrzenia którejkolwiek z nich. Miał przecież zasady, a flirtowanie ze swoimi podopiecznymi zdecydowanie kwalifikowało się jako ich łamanie.
Więc co się, do cholery, stało? Dlaczego jej spojrzenia działały zupełnie inaczej niż wszystkich innych, a on nie umiał wyrzucić z głowy nieprzyzwoitych myśli, tak sprzecznych z wyznawaną filozofią?
— Weź się w garść — mruknął do siebie i wstał z łóżka z zamiarem udania się pod prysznic.
Ciche pukanie dobiegło go z pokoju dziennego, sprawiając, że zatrzymał się w pół kroku. Zmarszczył brwi i spojrzał podejrzliwie na zegarek, który wskazywał szóstą rano. Kto mógł dobijać się do niego w sobotę o tak wczesnej porze? Coś musiało się stać, pomyślał i ruszył pospiesznie w stronę drzwi wejściowych do jego kwater.
Otworzył je bez wahania i zamarł, gdy napotkał spojrzenie brązowych, ciepłych oczu, które jeszcze kilkanaście minut temu nawiedzały go we śnie.
— P-profesorze? — zająknęła się Madeleine Johnson i zmierzyła go wzrokiem.
Neville w jednej chwili stał się boleśnie świadomy, że miał na sobie piżamę, której koszulka, przesiąknięta potem, przykleiła się do jego ciała. Miał ochotę wrzasnąć na samego siebie, gdy Gryfonka przygryzła wargę, a na jej twarzy pojawił się rumieniec. On sam także poczuł przypływ ciepła na policzkach, chociaż dołożył wszelkich starań, aby nie okazać zażenowania w żaden inny sposób.
YOU ARE READING
Moralność Panny Johnson ✔ [Neville Longbottom x OC]
FanfictionNeville Longbottom nie był doświadczony - ani gdy chodziło o nauczanie, ani o kobiety. Miał jednak pewne zasady, które wydawały mu się nienaruszalne. Do czasu... Nie spodziewał się, że zaledwie kilka lat po rozpoczęciu kariery profesorskiej przyjdzi...