Rozdział 13

593 69 30
                                    

Neville zwykle nie przepadał za ucztami pożegnalnymi; nie lubił rozstawać się ze swoimi przyjaciółmi jeszcze w czasach szkolnych. Wracał w końcu na wakacje do domu rodzinnego, gdzie babcia nieustannie przypominała mu o tym, jak bardzo odstawał od swoich rodziców, pomimo starań, by było inaczej. Porównywała go do wszystkich kolegów i koleżanek — szczególnie do Harry'ego, który już jako niemowlę przerósł Jamesa i Lily. Nie pomagały wcale tłumaczenia, że Chłopiec-Który-Przeżył był jedynie nastolatkiem, nierzadko bardziej zagubionym niż inni uczniowie. W końcu jego imię znał każdy czarodziej, a po wojnie stało się to jeszcze bardziej oczywiste. Pokonał Voldemorta, a osiągnięcia Neville'a wypadały przy tym dość blado.

Nie chodziło jednak tylko o smutek związany z rozstaniami. Hogwart zawsze wydawał mu się domem, nawet gdy spotykały go przeróżne złośliwości ze strony niektórych uczniów. Gdy czuł się źle, mógł zwyczajnie schować się w jednym z zapomnianych, rzadko uczęszczanych korytarzy albo udać się do szklarni, gdzie profesor Sprout przyjmowała go z otwartymi ramionami. Zamek stał się miejscem, do którego chciał wracać — a może nawet nigdy nie opuszczać. Zimne mury działały kojąco, przynosząc dziwny spokój, niemogący równać się z niczym innym.

Uczty pożegnalne, odkąd został nauczycielem, zmieniły nieco wydźwięk. Doskonale wiedział, że nie musiał wcale wyprowadzać się ze swoich kwater — tym bardziej, że jako nauczyciel zielarstwa wciąż powinien doglądać szklarni. Okres wakacji kojarzył mu się jednak z ciszą i pustką, zapełnianą na co dzień przez chaotycznych, często roztrzepanych uczniów. W trakcie roku szkolnego nie miał tyle czasu na myślenie, na analizowanie swojego życia i wspominanie, podczas gdy wakacje dawały mu aż za wiele okazji, by zagłębić się w najmroczniejsze części umysłu.

Teraz także nie do końca cieszył się z perspektywy spędzenia długich miesięcy w samotności. W gruncie rzeczy przerażało go to, do jakich wniosków może dojść, gdy tylko zostanie rzeczywiście sam; zastanawiał się, czy nie zacznie żałować podjętej decyzji, czy nie okaże się, że popełnił ogromny błąd, nie dając się ponieść pasji. Potem przypominał sobie, że wakacje — akurat w tym roku — będą dla niego, siłą rzeczy, chwilą wytchnienia. Nie będzie już przemierzał korytarzy z obawą, że spotka za którymś rogiem i po raz kolejny zostanie zmuszony do walki z tym, czego pragnął całym sobą.

Z drugiej strony... Czuł smutek na myśl o zbliżającej się rozłące. Uczucie to nasilało się, gdy przez przypadek natrafiał na jej pełne smutku spojrzenie, choć błyszczały w nim także desperacja i błaganie, by... No właśnie, co? Zmienił zdanie? Dał jej to, o co prosiła, chociaż doskonale wiedział, że był to jeden z gorszych pomysłów, na jaki mógłby wpaść?

Westchnął ciężko, a dźwięk ten utonął w oklaskach, które rozległy się w Wielkiej Sali, gdy profesor McGonagall zakończyła swoją tradycyjną przemowę. Neville uśmiechnął się przepraszająco, zupełnie jakby ktokolwiek zdawał sobie sprawę z tego, gdzie błądziły jego myśli, zamiast skupiać się na słowach dyrektorki. Odwrócił głowę w bok i spojrzał na Horacego, który szczerzył się szeroko, bijąc brawo z zaskakującą energią.

— Ach, wspaniały rocznik opuszcza nasze mury — powiedział, dostrzegając spojrzenie Neville'a. — Doskonali uczniowie, będę z pewnością długo ich wspominał. Ależ ten czas szybko leci.

— Tak... To prawda — zgodził się Longbottom i odwrócił wzrok, mimowolnie kierując go w stronę stołu Gryffindoru.

Gryfoni mieli sporo powodów do radości; nie tylko udało im się zdobyć Puchar Domów, ale także niemalże zdominowali potyczki w Quidditcha. Jako Opiekun nie mógłby być bardziej dumny, choć towarzyszyło mu niejasne przeczucie, że w kolejnych latach jego dom odczuje brak najlepszych uczniów. W tamtej chwili liczyła się jednak wygrana, a ta należała definitywnie do Gryffindoru.

Moralność Panny Johnson ✔ [Neville Longbottom x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz