...który kochał kochał nas

463 42 0
                                    

Jakiś czas później... 

– Karol? – do moich uszu dobiegł zdziwiony dziewczęcy głos – co ty tu robisz? – obróciłem się, po czym spostrzegłem na twarzy Kornelii owe zdezorientowanie i odrobine ogólnego rozbawienia. Oświetlało ją tylko słabe żółte światło przy ulicznej latarni, jednak od razu zauważyłem, iż była lekko wstawiona.

Właśnie, co ja tu robię?  Zadane pytanie dudniło boleśnie gdzieś w głębi umysłu. 

Stałem bezruchu przed dziewczyną i badałem spojrzeniem otulający nas wszechobecny mrok. Czułem jak pogrążam się w pewnego rodzaju marazmie i plątaninie kolejnych natrętnych myśli. Odpowiedz wciąż nie nadchodziła. 

Wtem kolejne pytanie przywróciło mi resztki kontaktu z rzeczywistością. 

– Coś się stało? – podeszła bliżej, a wokoło rozniosła się przytłumiona won alkoholu. 

– Tak – oznajmiłem w końcu, na co dziewczyna wyraźnie spoważniała. Następnie własną dłonią przykryła, tą należącą do mnie. Nieoczekiwany dotyk, który jeszcze niedawno wzbudzał choć trochę radości i nadziei, teraz przynosił na myśl jedynie bezradność i głuchą boleść. 

Mimo wszystko, nie odsunąłem się, ponieważ zdołał on rozbudzić kolejny niespotykany dotychczas odłam pewnych odczuć. Pozostaliśmy więc blisko siebie, wspólnie odczuwając te osobliwe otępienie. Który to już raz przenikamy się wzajemnie tymi niezrozumiałymi emocjami?

Rujnujemy i destabilizujemy, by następnie powrócić ku zachowaniu pozorów względnej normalności. Jednak tym razem pisana historia przybierze inny bieg. 

Przez dłuższą chwilę panowała głucha cisza, którą dodatkowo potęgowała ciemność bezgwiezdnej nocy. Kornelia nie musiała dopytywać, co dokładnie było nie tak, ponieważ po prostu wiedziała. Obydwoje dobrze rozumieliśmy.

– Pójdziemy na spacer? – zaproponowałem prawie bezgłośnie, na co dziewczyna przystała. 

Skierowaliśmy się więc w stronę mniejszego rynku, tego który zdążyliśmy już poznać na wylot, aby przez tę krótką chwilę udać, że dzisiejszego dnia nic nie ulegnie zmianie. Łagodne przebłyski świateł leniwie rozchodziły się pomiędzy opustoszałymi o tej porze ławkami, czy witrynami nie dużych sklepików. Wokół krążyło kilku zagubionych w myślach przechodniów. Jasno żółte poszlaki płynące z latarni jedynie nas przepuszczały z zauważalną rezerwą, z każdym ich przecięciem ulegały pewnego rodzaju wzburzeniu. Jakoby owe smugi była odzwierciedleniem naszych równie rozbieganych myśli. 

Praktycznie nie rozmawialiśmy, ponieważ ta ostatnia przechadzka miała jedynie służyć zamknięciu pewnego rozdziału. Zakończeniu nieudanego fragmentu, aby na reszcie przejść do tworzenia całkowicie nowego. Choć pokonanie tej bariery wydaje być się na ten moment tak bardzo nieosiągalne, nie możemy też przed nią utknąć. Mimo że, zaraz za nią czeka nas ogromny kryzys, musiał przyjść moment by ostatecznie się z nim zmierzyć. 

– A więc... – zadrżała delikatnie – to już koniec trasy. 

– Mhm, na to wychodzi – ledwo zapanowałem nad drżeniem własnego głosu. 

Ostrożnie przeniosłem dłonie na talie Kornelii, przyciągając ją bliżej, na co dziewczyna również mnie objęła. Następnie zainicjowała krótki pocałunek, przepełniony znajomą słodkością, ale też nutą wielu sprzeczności. Odwzajemniłem tą ostatnią pieszotę, choć pozbawiona była miłości. Mimo pozorów, tego z uczuć od zawsze brakowało, co odczuwałem najdotkliwiej. 

Chociaż stabilnie trzymaliśmy się na nogach, poczułem się jak rozbitek na samym środku oceanu. Trwaliśmy we własnych objęciach, trzymając wręcz zachłannie, jednocześnie oddając wzajemnie przepełnione bezkresnym żalem spojrzenia.

Czy na pewno nie utoniemy, jeśli odpuścimy?

– Do jutra – powiedziałem, po czym z wręcz bolesnym oporem odsunąłem się od dziewczyny.

– Do jutra – dodała lekki, przepełniony szczerym smutkiem uśmiech. 

Aczkolwiek kolejny dzień już nie będzie tym, co znaliśmy, jednak pozwoliło nam to spokojnie odejść.

Nieplanowane | DoklereqWhere stories live. Discover now