Gdy wielkomiejski piękny świat II

245 17 21
                                    


– Zamknięte? Nie wydaje mi się – w odpowiedzi doszło do mnie ciche prychnięcie.

Kroczyliśmy więc, pusta jakoby okrytą miękkim kwiecistym dywanem aleją. Z pomiędzy gąszczu, przy samych jej krawędziach wyłaniała się tafla szklistej wody, tak spokojnej, nie zachwianej nawet najdrobniejszym powiewem wiatru.

Weszliśmy na ciemny mostek, wykonany w całości z ciemnego drewna. Równo w połowie ustawiona była spora altana, udaliśmy się więc w jej stronę. Chłonęliśmy te widoki we względnej ciszy, raz na jakiś czas tylko coś dopowiadając czy komentując.

Gdzieniegdzie poprzez tafle jasnej wody wynurzały się główki śniono białych oraz jasno różowych lilii, zaś pomiędzy kwiecistymi topielcami jaśniały mleczne brzaski, górującego nad nami księżyca. Niczym pełne przepychu wieńce puszczane przez pogan podczas nocy kupały.

Wtem poczułem nieśmiały dotyk na policzku, z początku praktycznie niewyczuwalny, jednak coś nagle uległo ogólnej zmianie, toteż przeniosłem spojrzenie w stronę inicjatora ówczesnej sytuacji. Szare tęczówki, wciąż nieznacznie zamglone lustrowały mnie z nienaganną dokładnością. Jakby chłopak szukał czegoś przez bardzo długi czas i nareszcie odnalazł, wszakże nie miałem pojęcia czym mogło to być. Jednakże teraz nie miało to większego znaczenia, wszystko przestało mieć.

– Zawsze chciałem to zrobić – słowa padły z jego ust nad wyraz pewnie, biorąc pod uwagę w dalszym ciągu burzące się w nas obojgu resztki alkoholu. Jednak puściłem te myśl mimo woli, napawając się ciepłem chłopaka, znajdującego się tuż przy mnie, jedynie na wyciągnięcie ręki. Nie wiele myśląc również podniosłem dłoń, by musnąć bujne włosy przyjaciela. Powoli przekładając puszyste kosmyki, oddawałem niczym niezrażone spojrzenie.

Istotnie sytuacja w której się znaleźliśmy pozostawała nader niecodzienna, lecz nasze nie do końca trzeźwe umysły nawet nie były wstanie przetworzyć niczego co właśnie miało miejsce. Tkwiliśmy w tym obustronnym niezrozumianym amoku, co więcej nawet nie próbując niczego wyśnić, czy zrozumieć.

Było po prostu dobrze, nic więcej nie miało znaczenia. Rano wszystko zapomnimy.

Ciepło dłoni Karola przeniosło się na moją własną, otulając ją szczelnie i nad wyraz pewnie. Chwilę później, bez słowa, chłopak pociągnął mnie przed siebie, by kontynuować tę specyficzną wędrówkę. Zniknęliśmy więc ponownie, w gąszczu wielobarwnej roślinności, jakby wcale nie było nas w domniemanej altance, jak i również nic się po prostu nie wydarzyło.

Ścieżka złożona z niewielkich jasnych płyt, połyskujących w świetle nocy wskazywała nam drogę ku wyjściu z ogrodu. Poddaliśmy się jej w pełni, krocząc nowym, dotychczas nieznanym szlakiem.

Nieplanowane | DoklereqWhere stories live. Discover now