01

952 47 19
                                    




Po jej policzkach swobodnie płynęły łzy. Planowała to od dłuższego czasu, nie miała już siły do walki. Chciała to zakończyć. Wszystko zaczynało ją przeciążać, a ona nie dawała rady, a najgorsze było to, że z nikim nie mogła swoimi problemami się podzielić, nie chciała współczucia i nie mogła wydać swojej tożsamości.

Strażniczka Miraculi. Sama świadomość, że kiedyś wszystko zapomni. Zapomni o Czarnym Kocie, o swoim życiu i już nie będzie miała przy sobie Tikki, która ją wesprze. Żyła tym, co stanie się w przyszłości. Do tego teraźniejszość ją przygniatała. Nie potrafiła sobie poradzić z atakami Władcy Ciem, który był jeszcze silniejszy niż wcześniej po połączeniu dwóch Miraculi. Nie dawała rady, nie potrafiła tego pogodzić. Była samotna, miała przyjaciół, ale oni nie mogli jej wesprzeć, tak jak potrzebowała. Miała przy sobie Kwami, które ciągle z nią rozmawiały, ale nigdy nie powiedziała im prawdy.

Swoim starannym pismem napisała list. Miała zamiar zostawić go na balkonie. W ostatnich minutach, przekaże funkcje strażnika Kotu, on na pewno byłby lepszy w tym niż ona. Marinette się do tego nie nadawała, tak myślała. Wolała to zakończyć, jednak wiedziała, że do ostatniego oddechu musiała mieć wszystko przemyślane, musiała mieć pewność, że kolczyki jak i reszta magicznej biżuterii, trafiłaby do nikogo innego jak szanownego pana Czarnego Kota, inaczej w innym wypadku miało by to okropne skutki, ale raczej to już nie miało być na jej głowie i tak miała to zakończyć wszystko dzisiaj.

- Macie tutaj ciastka - postawiła spory talerz przed Kwami, które z radością podleciały. - Idę na balkon się przewietrzyć - poinformowała ich. Uśmiechnęła się sztucznie w stronę Tikki, która spojrzała na nią zmartwiona. Po drodze na zewnątrz zgarnęła kartkę, długopis i paczkę z tabletkami.

Ciepłe letnie powietrze powiewało na jej rumianych policzkach. Łzy spływały po jej policzkach. W końcu to zakończy, w końcu nie będzie miała tych problemów na głowie, żadnego podwójnego życia i tych tajemnic, pozbędzie się w ten sposób tego wszystkiego. W ręce ściskała kartkę mocno. Spojrzała na księżyc. Uśmiechnęła się szaleńczo. W końcu będzie dobrze! Schyliła się patrząc na paczkę, drżącymi rękami szybko ją otworzyła. Po kolei wyciągała z listka tabletki, a jej kąciki ust coraz wyżej się unosiły. Dwanaście powlekanych tabletek, szybko pójdzie, pomyślała. Wzięła pierwszą, później drugą i kolejną i kolejną.

Samobójstwo przez tabletki. Wydawało się szybkie i bezbolesne. Nic bardziej omylnego, przedawkowanie leków miało być najlepszym rozwiązaniem, ale na prawdę nie było, porządnie rozpierdalało organizm. Miała wziąć te kilka tabletek, zasnąć i nigdy już się nie obudzić. To miało być wspaniałe dla niej, ale okazało się kolejnym koszmarem. Minęła godzina, ale nic się nie stało. Wkurzona zeszła po większą ilość leków, również je połykając. Myślała, że szybciej to zadziała. Minęła druga godzina, która również nic nie przyniosła ze sobą, w ogóle nie odczuwała tej senności, której pragnęła. Doszła trzecia godzina od rozpoczęcia jej pierwszej próby samobójczej. W końcu zaczęła odczuwać skutki wziętych lekarstw. Zaczęło się od zawrotów głowy i delikatnego bólu. Zlekceważyła to, zbyt bardzo pragnęła śmierci, by przejmować się tym. Im więcej czasu jednak mijało było coraz gorzej. Do skutków doszły halucynacje, lęk przed dosłownie wszystkim, chłód ogarniający jej ciało i dreszcze. Nie zeszła z balkonu, była zbyt zdesperowana, by zacząć szukać pomocy, i nie miała siły już na to. Jej organizm był słaby, wiądł w oczach niczym róża bez wody, ale jej mózg był na najwyższych obrotach, każdy trybik był uruchomiony, a ona wszystkiego była świadoma, co było potworne. Zaczęła się bać. Czuła, że zaczynała wariować, że została oderwana od ziemi. Była uwięziona w klatce, którą stało się jej własne ciało. Była w opłakanym stanie, nawet nie potrafiła wydać z siebie dźwięku z bezsilności. Zaczynała żałować, że wybrała ten sposób na swoją śmierć, że w ogóle chciała umrzeć. Piekło było przed nią, to dopiero się zaczynało, a ona nie miała siły tego powstrzymać. Minęła piąta godzina, dochodziła druga nad ranem. Wszystko zaczęło w nią uderzać. Nie dawała rady. Halucynacje i wydarzenia z przeszłości ją przygniatały, uświadamiając jaki błąd właśnie popełniała. Jej organizm odmawiał współpracy, żył własnym życiem w jej ostatnich chwilach. Czuła potworne bicie w całym ciele, które zaraz miało wybuchnąć jak bomba atomowa stworzona przez Amerykanów podczas drugiej wojny światowej. Migrena, która atakowała jej głowę, była nie do zniesienia. Chciała końca. Leżała niczym sparaliżowana na zimnym balkonie. Sama, bez nikogo, przerażona i bez żadnej już nadziei. Chciała tego, ale teraz już chyba nie. Chciała by skończył się ten ból. Była już jedną nogą w grobie. Uśmiechnęła się w agonii, była coraz bliżej skończenia tego niewyobrażalnego bólu, którego doświadczała teraz.

Koniec || marichatWhere stories live. Discover now