05

409 20 9
                                    


Ta noc była inna. Nie potrafiła zasnąć. Z resztą Kwami oglądała filmy, czuła, że coś ważnego dzisiaj się miało stać, a ona chciała być pozornie na to gotowa. Tak też było. Pierwszy raz od dawna, do jej pokoju zapukał sam Czarny Kot. Wszystkie hormony w niej za buzowały, przecież jak miał czelność, po tym wszystkim przychodzić, jednak wbrew wszystkiemu go wpuściła, chciała go ochrzanić za wrze czasy, żeby poczuł jej ból. Wtedy upadł. Wszedł do pokoju i upadł. Jęknął z bólu głośno, a jej dobre serce w niej się odezwało, pomogła mu wstać, a on podpierając się swoim kociokijem stanął na własnych rękach.

— Powinnaś mi dać po gębie — stwierdził, patrząc na nią dosyć smutną miną, na jego buzi nie było ani grama uśmiechu.

— Lepiej nie kuś — rzuciła kąśliwie, łykając na niego groźnym wzrokiem. W jej ciele gromadziła się niesamowita wściekłość, gdyby nie to, że od kilku lat nie było ataków Akum, to by się obawiała, bo była teraz idealną pożywką dla nich.

— Nie miałem szans się wytłumaczyć. Zniknąłem na lata, a ty nie wiedziałaś czemu. Przepraszam — spojrzał swoimi zielonymi ślepiami w jej stronę. — Miałem wypadek. Najpierw byłem w śpiączce, a później uczyłem się wszystkiego od nowa, nie miałem w ogóle jak przyjść do ciebie czy zostawić wiadomość. Od niedawna kontaktuje się z ludźmi i w ogóle potrafię ustać na nogach. Czuje się, że wszystko zepsułem. Miałem być zawsze z tobą, a nie byłem tak długo, a ty nawet nie wiedziałaś dlaczego — tłumaczył się, będąc tą całym sytuacją zdruzgotanym.

Dla Marinette to wszystko było ciosem. Nigdy by nie podejrzewała, że jej, chyba były, to było dość skomplikowane, chłopak uległ wypadkowi i to dlatego przestał do niej przechodzić. Czuła się taka zraniona oraz zdradzona, a on w tym czasie walczył bez niej o własne życie. On przy niej był walcząc o jej, a ona przy nim już nie. Nie liczyło się dla niej, że właściwie nie wiedziała, kim był pod maską. Poczuła się jak suka, totalna suka.

— Nie przepraszaj, Kotku — przerwała mu, nie chcąc już tego słuchać. Blondyn prawie z łzami w oczach tłumaczył jej wszystko, tak pragnął jej wybaczenia, a ona czuła, że to ona powinna być na jego miejscu, to ona miała być na jego miejscu i prosić o wybaczenie. — Usiądź. Nie możesz się przemęczać — pomogła mu usiąść na swoim łóżku. Z oddali było słychać dźwięki z telewizora, który oglądały Kwami z jej szkatułki, nie przejmując się, że za nimi odbywała się ogromnie poważna rozmowa.

— Jestem beznadziejny — jęknął głośno.

— Ja bardziej, Kocie. Zwątpiłam w ciebie, nawet nie próbowałam nawiązać kontaktu, szukać ciebie, zajęłam się swoją nienawiścią do ciebie, że tak odszedłeś. To ja przepraszam — spojrzała w jego oczy.

— Ja i ty wiemy, że nie byłoby tego problemu, gdybyś wiedziała kim jestem — zaczął. Dziewczyna się z nim zgadzała, ale bała się kierunku, w którym to wszystko zmierzało. — Minęło tyle czasu, chyba pora byś wiedziała — szepnął. Ona zamarła, nigdy nie sądziła, że w takich okolicznościach do tego dojdzie. — Plagg, chowaj pazury — zamknęła szybko oczy, nie chcąc zobaczyć chłopaka. Jęknął z bólu głośno. — Chyba miałeś racje, że nie powinienem na tak długo wstawać.

— Ja zawsze mam racje, dzieciaku — prychnął cicho Kwami. Dupain-Cheng od razu rozpoznała głos, miała tylko parę chwil, kiedy miała szanse na rozmowę z Plaggiem w przeszłości, ale jego się nie dało zapomnieć. Przecież przez niego Krzywa Wieża w Pizie była krzywa! Tego nie dało się zapomnieć. — Cześć, Marinette — poczuła ciepełko na swoim policzku. — Lepsza połowa Czarnego Kota! — krzyknął, odlatując gdzieś, najpewniej pogadać ze swoimi starymi znajomymi, przecież dobrze wiedział, że w domu strażniczki mógł czuć się bezpiecznie w miarę.

Koniec || marichatWhere stories live. Discover now