Chapitre 1 |Pech|

184 18 15
                                    

Nieopodal na tej samej imprezie przy loży dla VIP-ów siedziało dwóch młodych mężczyzn: Adrien Agreste oraz jego przyjaciel Vincent Duval.

O ile ten pierwszy ze znużeniem obserwował bawiące się tłumy i spokojnie palił papierosa, tak ten drugi pił kolejnego shota i non stop trajkotał o wyrywaniu jakiś lasek przy barze. Jednakże sens tych wszystkich słów kompletnie zdawał się nie docierać do zamyślonego blondyna.

Od paru dni miał dziwne wrażenie... Takie cholerne przeczucie w kościach, że szykuje się jakaś katastrofa, ale nie wiedział dokładnie czym ona będzie spowodowana. I gdy tak sunął znudzonym wzrokiem po majaczących w oddali sylwetkach, wtem poczuł boleśnie wbijany łokieć między żebra, przez co wydał z siebie zduszony syk. Nie lubił, kiedy ktoś naginał jego przestrzeń osobistą.

— Czego? — warknął złowrogo, mierząc zielonymi tęczówkami czerwoną od promili twarz Vincenta.

— Słuchasz ty mnie w ogóle? — fuknął obruszony. — Ja ci się tu zwierzam z moich największych problemów życiowych, a ty jesteś kompletnie nieobecny!

— Problemy życiowe? — pochwycił ironicznie, prychając pod nosem. Przeczesał dłonią i tak rozczochrane już na wszystkie strony blond włosy i mruknął: — Nie rozśmieszaj mnie Vinc, bo one ograniczają się do pytania, której laski jeszcze nie przeleciałeś.

— Auć, co tak ostro? Wstałeś dziś lewą nogą? — Złapał się za koszulkę w okolicy serca, udając teatralnie, że słowa Adriena go dotknęły. — To było okrutne nawet jak na ciebie, Chat.

Słysząc jego stare przezwisko, blondyn przymrużył groźnie powieki. Nie lubił, gdy ktokolwiek tak się do niego zwracał, a już szczególnie Vincent, który doskonale o tym wiedział. Mimo wszystko postanowił nie reagować, bo miał dużo ciekawszą kwestię do poruszenia.

— Okrutna to jest ta twoja nowa ksywka, jaką cię przechrzczono. — W tym momencie zdezorientowany mężczyzna ulokował na nim swoje lekko podpite, stalowe tęczówki. Widząc, że szatyn kompletnie nie wie, o co chodzi, Agreste uśmiechnął się zajadle i kreśląc w powietrzu cudzysłów, dodał: — Słyszałem ostatnio plotkę, że nadano ci mienie ''paryskiego ruchacza''. Nie chcę nic mówić, ale wstyd jak cholera. Szczególnie że jesteś synem najlepszych prawników w tym mieście i...

— Co?! — Vincent wyglądał, jakby w jednej chwili wytrzeźwiał, natomiast Adrien wybuch rzewnym śmiechem. — A ty niby skąd o tym wiesz? Kto rozsiewa takie brednie?!

— Lila — wypalił, z wyrachowaniem przygaszając papierosa na popielniczce. — I to żadna brednia ani nowość. Ponoć nawet byle kurwa spod latarni o tym wie.

— No ja pierdolę! Wiedziałem, że ta lisica jest podstępną i dwulicową suką! — Duval zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. — Mam nadzieję, że zdechnie na jakieś AIDS. Chociaż czekaj... Ty nadal się z nią spotykasz, co nie? — zapytał zniesmaczony, kątem oka zerkając na Agreste'a.

— Miło, że pamiętałeś, jednak muszę cię zmartwić — mruknął z przekąsem, sięgając po szklankę z drinkiem. — Twoje marzenie się nie spełni, bo Lila jest w stu procentach zdrowa. W przeciwnym razie nawet nie tknąłbym jej palcem.

— I tak się dziwie, że to robisz... — westchnął szczerze zgorszony. — Jest tyle fajnych panienek, a ty ciągle spotykasz się z tą wywłoką. Nie wiem, co ty w niej widzisz, ale dla mnie ona jest pusta jak wydmuszka.

Adrien w żaden sposób nie odniósł się do słów przyjaciela. Wzdrygnął ramionami, po czym znów pogrążył się w zadumie. Nie interesowały go obelgi kierowane pod adresem Lily, bo ona nawet nie była jego dziewczyną. Jedyne co ich łączyło to seks bez zobowiązań ni mniej, ni więcej.

Panna od zwrotu |Miraculum| [W TRAKCIE]Where stories live. Discover now