Chapitre 5 |Początek wojny?|

112 16 21
                                    

Z góry uprzedzam, że tekst nie był sprawdzany, bo jestem na wyjeździe, dlatego mogą pojawić się błędy :( A nie chciałam robić długiej przerwy w publikacji :3 

***

Dwa dni później, gdy Marinette przyszła do pracy, dostrzegła za biurkiem Florence całą w skowronkach i z potężnymi rumieńcami na policzkach. Kobieta pomachała jej rozmarzonym, lekko nieprzytomnym wzrokiem, a ona zdziwiona odwzajemniła gest i prędziutko pomknęła do windy.

Obserwując sprawnie przeskakujące światełka na tarczy z guziczkami, zastanawiała się, co też wprawiło recepcjonistkę w taki sielski humorek? Czyżby udana randka? A może jakiś przystojniak wpadł jej w oko? Jej mina sugerowała raczej na to drugie...

Pokonując kolejne plątaniny korytarzy, młoda projektantka miała nieodparte wrażenie, że cała część damska chodzi dziwnie podekscytowana, jakby z głowami w chmurach. Nie wiedziała, czym to było spowodowane, ale nawet będąc w toalecie, słyszała chichoty plotkujących przy umywalkach dziewczyn, przez co momentalnie poczuła się, jakby powróciła do szkoły średniej, gdzie niemal codziennie była świadkiem najróżniejszych miłosnych konspiracji.

Pojawienie się Emilie wywołało wszędobylską nerwówkę, więc dlaczego teraz atmosfera zrobiła się taka opaczna... Wręcz idylliczna? Nie chcąc niepotrzebnie zawracać sobie głowy, Marinette wzruszyła ramionami i uznała, że chyba powinna przywyknąć, że atmosfera w tej konkretnej firmie zmienia się jak w kalejdoskopie.

Powróciwszy z krótkiej przerwy, podczas której delektowała się makaronikami własnego wyrobu, zobaczyła na swoim biurku leżącą kartę z dorysowanym serduszkiem. Zastanawiając się, kto jest jej adresatem, pochwyciła ją do ręki i połykając ostatni kęs, przewertowała schludny tekst:

Muszę omówić z tobą pewną sprawę. Przyjdź do mojego gabinetu duszko! Emilie A.

Po przeczytaniu treści natychmiast udała się we wskazane miejsce. Stanąwszy przed dużymi drzwiami o numerze 107, nie odczuwała żadnego stresu, ponieważ praca z Emilie okazała się bardzo przyjemna, choć bywało i tak, że kobieta miała dość specyficzne wahania nastroju. To jednak w niczym nie przeszkadzało Marinette. Rozumiała, że każdy miał prawo do indywidualności. Poza tym jej szefowa była na swój sposób urocza. Szczególnie kiedy tak dramatyzowała.

Uprzednio poprawiając biały kołnierzyk od sweterka, pewnym ruchem zapukała do drzwi, jednakże nie usłyszała spodziewanego pozwolenia na wejście. Zdziwiona po dłuższej chwili oczekiwania, nadusiła na klamkę, a wtedy drzwi samoistnie ustąpiły.

Stanęła jak wryta, ponieważ tym razem nie zastała swojej szefowej, a stojącego za biurkiem, odwróconego do niej tyłem mężczyznę. Wertując jego niczego sobie sylwetkę, nieświadomie zagryzła dolną wargę. Otóż miała przed sobą wysokiego blondyna w zwiewnej koszuli z mocno zarysowanymi ramionami. Zupełnie bez powodu zjechała wzrokiem niżej i zatrzymała się na jego opiętych na pośladkach spodniach i aż zrobiło jej się goręcej.

Rany Boskie... Co za seksowny tyłeczek! — palnęła w myślach. — Czy to w ogóle legalne?! Niejedna dałaby się za taki pokroić...

Wyraźnie niezadowolony Adrien, tym, że ktoś wtargnął bez pozwolenia do od teraz JEGO gabinetu, odchrząknął i powoli odwrócił się w stronę osoby, która przerwała jego rozkoszowanie się poranną kawą.

I to był moment, kiedy ich oczy się spotkały.

Marinette rozdziawiła usta, jak wyrzucona na brzeg ryba, bo w tej jednej sekundzie przez jej głowę przeleciały wspomnienia z klubu. Te soczyście zielone tęczówki... Od razu rozpoznała w nich mężczyznę, którego tak załatwiła. Już teraz wszystko pamiętała i chciała zapaść się pod ziemię.

Panna od zwrotu |Miraculum| [W TRAKCIE]Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum