Chapitre 3 |Oliwkowa Panienka|

237 17 8
                                    

Nawet rześkie powietrze letniego poranka nie zdołało jej rozbudzić, by mogła w pełni rozkoszować się paryskimi uliczkami, oświetlonymi wczesnymi promieniami słońca, którymi właśnie przemierzała.

Potrzebowała kawy. Mocnej siekiery z dwoma albo najlepiej trzema łyżeczkami cukru.

Niektórzy patrzyli na nią jak na dziwadło, mówiąc, że takiej przesłodzonej lury nie da się normalnie pić. Alyia zawsze przezywała ją ''słodką dziurką'', ale co zrobić, kiedy jest się uzależnionym od cukru w każdej możliwej postaci? Na szczęście dzięki dobrej przemianie materii oraz azjatyckim genom odziedziczonym po mamie, Marinette mogła pochwalić się dość drobną sylwetką i nie musiała przejmować się tak zwanymi dodatkowymi kilogramami.

Gd tylko z oddali dostrzegła szyld swojej ulubionej kawiarni, uśmiech samoistnie zawitał na jej umalowane brzoskwiniową szminką usta. Dzięki temu, że wyszła wcześniej, miała jeszcze sporo czasu, zanim zacznie pracę, tak więc spokojnie mogła pozwolić sobie na chwilowe zboczenie z kursu.

Postawiła rower na stopce. Zdecydowanym krokiem weszła do pachnącego świeżymi wypiekami pomieszczenia, a wtedy jej uradowanym oczom ukazały się apetyczne wyglądające ciasta w witrynie. Kupiła ulubione makaroniki z nadzieniem owocowym oraz dwa croissanty, które z wielkim apetytem zje w przerwie na lunch.

Wyroby tej konkretnej kawiarni bardzo jej smakowały, ale najlepsze na świecie były te serwowane w piekarni jej rodziców. Na samą myśl jeszcze ciepłego chlebka albo bułeczek autorstwa jej taty, ciekła jej ślinka aż do brody. W takich chwilach żałowała, że mieszka tak daleko od domu rodzinnego... Może jak dostanie swój pierwszy urlop, to ich odwiedzi? Bardzo za nimi tęskniła, a niestety kontakt telefoniczny to nie to samo, co spotkanie na żywo.

Wychodząc z lokalu, Marinette niespodziewanie zderzyła się z kimś w przejściu. Przez jej niezdarność oraz lekkie obcasy z pewnością przewróciłaby się do tyłu, jednak uchronił ją od tego silny chwyt za przedramiona.

— Uhm... Przepraszam — wybąkała speszona. — Nie patrzyłam, jak idę.

— Och, no kto by pomyślał... Cóż za niespodziewane spotkanie, oliwkowa panienko.

Na to określenie zmieszana dziewczyna zadarła wysoko głowę. Napotkała bardzo przystojnego chłopaka o hebanowych włosach i przenikliwym stalowym spojrzeniu. W skupieniu rejestrowała jego bladą twarz, próbując go sobie przypomnieć, jednak miała irytującą lukę w umyśle.

— Czy my się skądś znamy? — zapytała, przekrzywiając zabawnie głowę na bok.

Nieznajomy wybałuszył oczy, po czym zaśmiał się głośno. Złapał się przy tym za brzuch, jakby jej pytanie było najlepszym żartem na świecie. Marinette zmarszczyła podejrzliwie brwi, bo już na pierwszy rzut sprawiał wrażenie pewnego siebie. Od razu nasunęły jej się określenia rzędu; cwaniak i casanova.

— Czy się znamy? — powtórzył, będąc nadal rozbawionym, jednak gdy zreflektował się, że dziewczyna faktycznie go nie kojarzy, wyprostował się i zaczesał palcami ciemne włosy do tyłu. — Spotkaliśmy się w klubie. No wiesz. W Nocnym Motylu.

— Och. Wybacz, ale niewiele pamiętam z tamtej nocy i jeśli w jakikolwiek sposób ci się naraziłam, to przepraszam. — Marinette chciała go wyminąć, ale chłopak zagrodził jej drogę.

— Hej, hej, a dokąd to się tak spieszysz? Nie uciekaj mi Księżniczko. Jeszcze nie skończyłem z tobą rozmawiać.

W brzmieniu jego głosu było coś, co nie podobało się Marinette. Ten facet nie krył się z tym, że bezwstydnie jeździł wzrokiem po całym jej ciele. W jego obecności czuła się, jakby była na jakiejś wystawie. Oceniał ją. W dodatku jego postawa wskazywała na arogancję względem niej.

Panna od zwrotu |Miraculum| [W TRAKCIE]Where stories live. Discover now