Rozdział 33

354 22 9
                                    

- Skirgiełło od początku, co się wydarzyło? - Zapytał Władysław siadając obok zdenerwowanego jak nigdy brata. Starszy książę od kiedy się obudził nie potrafił nic przełknąć. Klnął tylko na sługi i na swoją własną niemoc przez ranę na nodze.
- Zabrali ją, TO SIĘ WYDARZYŁO! - Fuknął i splatając ręce oparł się o framugę okna - Odepchnęła mnie gdy miałem ją złapać za rękę.
- Mówiłeś że strzała by cię dosięgła.
- Nie strzała tylko jakiś podrostek leciał na mnie z mieczem. Przeżyłbym to. Gołym okiem było wiać że miecz jest dla niego za ciężki - Książę przygryzł paznokieć. Gołym okiem widać było jak się denerwuje - Ala odepchnęła mnie by mnie nie trafił i wtedy jakiś typek złapał ją za rękę i przerzucił sobie w siodle i odjechali... Widziałem jak się wyrywała - Skirgiełło zakrył oczy dłońmi - Walczyła jak nigdy - Gorzki uśmiech mignął na jego twarzy - Zachwiałem się i wleciałem do Wisły. Koniec - Władysław kiwnął głową.
- Zaskoczyli was? - Starszy książę skinął.
- Szliśmy do domu Gabiji gdzie nasze gówniarze miały być. Było cicho, spokojnie. Wtedy wyskoczyło z krzaków kilkoro uzbrojonych. Byli zamaskowani, ale ich uzbrojenie jasno pokazywało krzyżaków. Skurwysyny. Osłaniając Alicję jeden zranił mnie w nogę... Naprawdę nie słyszeliśmy ich, jakby zmora ich opętała. Byli za cicho...
- Znajdziemy ją. Nie obwiniaj się bracie. Nikt by nie dał sobie rady - Młodszy złapał Skirgiełłę za ramię. Książę bezsilnie opadł na ramię prawie Króla.
- Ale ja powinienem - wyszeptał i przymknął oczy. Nagle poczuł rękę na czole.
- Masz jeszcze gorączkę. Choć - Krótki rozkaz od Wielkiego Księcia wybrzmiał w wawelskich murach. Władysław podniósł brata i poprowadził go do łoża, ku niezadowoleniu Skirgiełły.
- Muszę iść jej szukać - Wysapał. Lecz Jogaiła był nieustępliwy. Siłą położył go na łóżku i przykrył.
- Idziesz spać. Bardziej przydasz mi się zdrów niż opadający ciągle na siłach. Po prostu idź spać - Skirgiełło mruknął coś w odpowiedzi i nim się spostrzegł, spał twardo. Ręka młodszego brata tkwiła jeszcze przez jakiś czas na jego ramieniu by uniemożliwić kolejne nieprzytomne próby wstania z łóżka. Gdy Władysław był pewny że jego brat śpi, wyszedł po cichu z komnaty.
- Wezwij medyka - Zwrócił się do służącego. Przed komnatą prócz służby i strażników czekała Jadwiga, Margit, Sirputis i Mathieu. Wszystkich innych dawno wygoniono sprzed drzwi. Nie potrzeba tu tłumu gapiów, nawet jeśli intencję mają szczere. 
- Pogarsza się? - Zapytała zmartwiona Król. Władysław pokręcił głową.
- Gorączka go znów złapała. Bardziej jest wykończony obwinianiem się. Będzie żyć, już nawet na sługi psioczy swoimi przytykami - Prychnął. Zebranym uniosły się kąciki ust - Jak poszukiwania?
- Nic. Jak kamień w wodę. Psy nie podjęły żadnego tropu - Jogaile drgnął kącik ust.
- Mathieu, nie znasz tutaj żadnych ścieżek, sekretnych szlaków czy sztuczek?
- Jedynie to że będą szli rzeką lub strumykami, ale to już mówiłem. Psy nie załapią tak śladu właśnie... A, a po Polsce nigdy nie jeździłem. Znam szlaki wokół Malborka i na Litwie, ale to tyle...
- Cholera - Zaklął książę. Jadwiga dłońmi oplotła ramię ukochanego.
- Kazała Ci się koronować - Zaczęła cicho - Czas dobrać szaty w takim razie - Władysław spojrzał na żonę. Jej pełne współczucia i wsparcia oczy wpatrywały się z pełnym zaufaniem w niego. Złapał ją za głowę i ucałował czoło, po czym kiwnął głową i oboje skierowali się do komnat gdzie czekał krawiec.
- Szukajcie dalej. Musimy ją odnaleźć - Wydał rozkaz Siprutisowi. Bojar ukłonił się i zgarniając giermka za ramię odszedł posyłając Margit urwane spojrzenie. Kobieta wstrzymała na chwile powietrze. Zmieszana natychmiast opuściła wzrok i podążyła za parą Królewską.


Głęboko pod murami Wawelu wielka bestia mruknęła przeciągle. Czas się wmieszać. 


- WYPUŚĆ MNIE A TAK CI NAKOPIE DO DUPY ŻE 
- Że co kruszyna? - Krzyżak pochylił się nad spętaną dziewczyną. Ala rozszerzyła oczy. Ostatnio słyszała to przezwisko lata temu. Gdy była jeszcze w szkole. Tak ją nazywał jeden z nauczycieli. Szkolny strażnik teksasu uwielbiający roślinki - Co mi zrobisz? W większe gówno mnie już nie wpakujesz, niż w to, w którym jestem.
- O co ci chodzi? - Zapytała urwanym głosem - O to że Ci odmówiłam? Że nie chciałam z tobą być? Człowieku, nikt Ci nigdy nie powiedział że ludzie czasem do siebie nie pasują?
- Hoho - Zaśmiał sie gardłowo - Ale my pasowaliśmy do siebie. Oboje byliśmy wybitni w szkole - Dziewczyna obróciła oczami. To że umiała lizać dupy nauczycielom i ci sami wstawiali jej dobre oceny to już wszyscy pomijali, o nieee. Ona jest prymuską! - Tak nam zawsze się dobrze rozmawiało. Wybaczałaś mi wszystkie moje fochy i gdy coś sobie ubzdurałem, potrafiłaś przywrócić mnie do pionu. Tyle Ci o sobie powiedziałem! Wtedy nad jeziorem... Powiedziałem wszystko. Widziałaś jak płakałem, śmiałem się, czy byłem zły i mimo to zawsze byłaś ze mną.
- Bo byłeś moim przyjacielem...
- ZAMILCZ! - Krzyżak zrobił kółko wokół Ali. Oglądał ją z każdej strony. Patrzył jak zmieniło się jej ciało, twarz, jak... Wydoroślała... - Hmpf - Mruknął. Dziewczyna zagryzła zęby - Uwielbiałaś ze mną jeździć na crossie. Pasowaliśmy do siebie i teraz gdy Cię wreszcie mam możemy być razem. Nieważne czy w XXI czy w XIV wieku - Twardą dłonią pogłaskał ją po policzku.
- Nie dotykaj mnie - Wysyczała - Nie zauważyłeś Sebastian że wszystkich tak traktowałam? Czy to dziewczyna czy to facet? Zobacz, o sobie nic nigdy nie powiedziałam. Dziwne nie? - zakpiła - Nic o mnie nie wiesz i ty twierdzisz że pasujemy do siebie!
- To przez niego tak? Przez tego dzikusa?  - Warknął Zakonnik - Wiesz co mi zrobił lata temu? WIDZISZ?! - Wskazał na bliznę na twarzy - Jestem tu dłużej niż ty. Zobacz co twój kochaś zrobił mi z twarzą!
- Może zasłużyłeś? - Wyszeptała.
- JA?! Broniłem dzieciaków przed tymi potworami! Małe dzieci uczyły się walczyć mieczem na polanie. Wtedy Olgierd, Kiejstut i Skirgiełło z oddziałem napadli na nas! Ja się tylko broniłem Ala.
- Znam jedno dziecko z Zakonu. Ostatnie co mogę o was powiedzieć to to, że bronicie dzieci!
- Oh, no jak są niegrzeczne to co innego. Pomyśl o zakonie jak o wojsku. Tu niesubordynacja jest karana.
- Immerhin ein Heide oder nicht? (Poganka w końcu czy nie?) - Spokojnym krokiem podszedł stary Zakonnik. Liczne zmarszczki przyozdabiały jego niegdyś piękne lico.
- Als Heide will sie ihren Glauben nicht aufgeben. Er verzaubert uns. (Poganka, nie chce wyrzec się swojej wiary. Rzuca na nas zaklęcia) - Sebastian natychmiast przybrał dostojną postawę.
- Mein Gott. Hol sie raus. (Mój boże. Zabieraj ją) - Były przyjaciel Ali przerzucił ją sobie przez ramię. Dziewczyna na nowo zaczęła się szamotać i klnąć na wszystkich.
- Nie marnuj energii. Nie chcesz mnie teraz, więc będziesz błagać bym cię uratował - Alicja przełknęła ciężko ślinę. Miała nadzieję że chociaż Skirgiełło jest bezpieczny i że Jogaiła założy koronę. Już tak mało brakuje. 


Jogaiła opadł na krzesło w swojej komnacie. Jadwiga opuściła go jakiś czas temu by dokończyć przygotowywania do koronacji, która miała się odbyć już dnia następnego. Krawcy również opuścili komnatę by jak najszybciej nanieść poprawki na szaty koronacyjne. Wielki Książę mocno rozmyślał o całej sprawie i o Ali. Ta blondynka, psioczył na nią tyle razy. Tyle razy wpakowywała i sprawiała kłopoty. Była kolejnym bratem, którym musiał się zająć, lecz gdy jej zabrakło, nagle wszystko wydało się za ciche i za spokojne. Ona musi wrócić. Stała się jego siostrą, ulubioną towarzyszką. Przez ostatnich parę dni przeszukano wszystkie okolice, bliższe i dalsze, Krakowa, a po dziewczynie nie było śladu. Pewnym było że Zakon, lub jego odłam zabrał ją do Państwa Krzyżackiego a bez aprobaty Wielkiego Mistrza nie mogą tam wkroczyć. Mimo to wysłał kilkunastu szpiegów na te tereny, lecz póki co nie było od nich żadnego odzewu. Władysław czuł się bezsilny. Nienawidził tego uczucia, nogi same go nosiły. Musiał coś zrobić, lecz jutrzejsza koronacja skutecznie przytrzymywała go w Krakowie. Kazała mu się koronować, choćby nie wiem co. Wstał nagle, nie mogąc już wytrzymać. Musi się przejść.

Władysław wędrował korytarzami zamku. Poznawał nowe zaułki i ślepe zakręty. W końcu zaszedł aż do krętych schodów idących głęboko w dół. Z początku myślał że znów dojdzie do królewskich lochów, lecz jedyne co odnalazł to nieprzenikniona ciemność i głośny warkot odbijających się od wiekowych murów wmieszanych w potężne skały.
- No nareszcie - Gruby warkot zabrzmiał w głowie księcia. Władysław złapał się za skronie i jęknął przeciągle - przywykniesz. Długo Ci zajęło odnalezienie mnie.
- Gdzie jesteś! Pokaż się! - Krzyknął Jogaiła.
- Przed tobą. Wzrok Ci się jeszcze nie przyzwyczaił człowieku - Znów tępy ból uderzył w głowę. W dodatku ten kark. Jakby miał zaraz spłonąć. Władysław próbował otworzyć oczy i przyjrzeć się kto do niego mówi. Lecz ból sprawiał że tylko bardziej zaciskał oczy - Jak mogliście stracić dziewczynę, hę?
- Skąd o niej wiesz! - Wysapał.
- Dużo wiem. Taka moja natura. Może się przedstawię - Gruby śmiech odbił się od skał - Jam jest strażnik pierwszych i ostatnich Piastów. Dawno zapomniany mieszkaniec podziemi Wawelu. Villentretenmerth, inaczej Borch Trzy Kawki.
- C-co? Kim - Jogaiła uchylił oczy - Czym jesteś? - Dostrzegł piwne ślepia z ciekawością wpatrujące się w niego. Potem długi, wielki pysk usiany pięknymi złotymi łuskami.
- Gatunkiem uważanym przez ludzi za mit i legendę. Smokiem - Władysław nic więcej nie powiedział. Po prostu wlepiał wzrok w bestię, którą ojciec straszył go na dobranoc - Dawno temu nas wytępiono, ludzie i czarownicy stwierdzili że jesteśmy świetnymi składnikami do eliksirów. Ze dwieście lat temu jakiś matołek o imieniu Dratewka chciał mnie zabić, lecz udało mu się jedynie jakiegoś biednego bazyliszka upolować. Kraków się cieszył, Król go nagrodził i od tamtej pory mam względny spokój - Władysław usiadł na jednym z wystających kamieni, cały czas trzymał się za głowę.
- Co to jest za mara...
- To nie jest sen Wielki Książę. Musimy się spieszyć, dziewczyna musi żyć i musi być bezpieczna. Musi wrócić do swoich czasów razem z chłopakiem. Wykonali misję. Jeszcze mi brakuje tego żebym z Bogami miał problem - Piękna bestia nagle stanęła obok Władysława w ludzkiej postaci - Wasza wysokość - Borch ukłonił się pięknie. Jogaiła tępo patrzył na to co się wydarzyło. Ostatnie zdanie uderzyło go z taką mocą że znów zacisnął oczy.

Ocknął się w swojej komnacie, na krześle, na którym siedział nim ruszył szwędać się po zamku. Zeskoczył z krzesła jak poparzony i począł się rozglądać. Gdy ani smoka ani jaskiń i ciemności wokół nie dostrzegł odetchnął głęboko.
- Na perkuna, co za sen...
- Chyba na Boga, mój Królu - do komnaty wszedł mężczyzna w średnim wieku z kędzierzawymi, bujnymi włosami koloru kasztanowego i piwnymi głęboki oczami. Lekki zarost i ciepły uśmiech przyozdabiał jego twarz - Książę Skirgiełło będzie spał do rana. Jutro koronacja i a dnia następnego ruszamy odnaleźć tą dziewczynę. Mam złe przeczucia.
- Kim ty jesteś i jak śmiesz wchodzić do mojej komnaty bez pukania? - Jogaiła przetarł twarz. Mężczyzna uśmiechnął się ciepło.
- Borch Trzy Kawki Wasza Wysokość. Do usług.

JagiellonkaWhere stories live. Discover now