Rozdział 3

588 32 2
                                    

Pierwsze co do mnie dotarło to zapach, palone drewno, miód pomieszany z ziołami, lawenda? Może szałwia. Potem dźwięki, pękające drewno pod wpływem ognia, ciężkie stukanie obcasami, przy jednoczesnym szeleszczeniem stali, odchrząknięcie. Otworzyłam powoli oczy, które były niezwykle ciężkie. Ujrzałam kamienny sufit i przecinające go dwie drewniane belki. 

Zmarszczyłam brwi, nabrałam powietrza i na raz usiadłam. Szybko tego pożałowałam, moja głowa zawirowała a przed oczami pociemniało. Usłyszałam jak ktoś w pośpiechu odszedł sprzed otwartych drzwi. Gdy odzyskałam ostrość widzenia rozejrzałam się. Na ukos po prawej był wielki i choć pięknie, to surowo zdobiony kominek, obok stos narąbanego drewna. Tuż obok, na małym stoliku, było kilka misek, a w nich woda i utarte zioła, czyste szmatki oraz igła i gruba nić.

 Byłam strasznie oszołomiona, nie wiedziałam gdzie jestem, ani co się stało. Popatrzyłam na ręce, próbowałam jak najmocniej ścisnąć pięści jednak ledwo je złożyłam. Prostowałam i składałam dłonie przez chwilę zastanawiając się o co chodzi. W końcu tępy ból w prawym ramieniu uzmysłowił mi co się stało. Od razu wszystkie wspomnienia zalały myśli, serce zaczęło bić jak potłuczone. 

Jeszcze raz rozejrzałam się, tym razem nerwowo,  w poszukiwaniu drogi ucieczki. Złapałam za futra którymi byłam przykryta i wtedy dostrzegłam że jestem w samej bieliźnie. W tamtym momencie byłam czerwona jak burak. Nim zaczęłam szukać ubrań dotknęłam solidnego opatrunku na nodze. Nie zrobił go lekarz, jednak nie miałam czasu długo się nad tym zastanawiać. Moje ruchy, pomimo ogromnego osłabienia, zagęściły się gdy ktoś zaczął zbliżać się do pomieszczenia. Ubrania leżały obok kominka, niedbale rzucone na niski taboret. 

Zsunęłam nogi z drewnianego stołu na którym leżałam, nie przewidziałam jednak że prawa noga nie będzie w stanie mnie utrzymać i runęłam na kamienną posadzkę. Jęknęłam, szybko wstając pokuśtykałam do ubrań. Założyłam niebieski sweter, cały prawy rękaw miał ślady spranej krwi, jednak dziura którą rozszarpała strzała była zszyta czarną dratwą. Ciężej było mi założyć spodnie, które tak jak sweter były przeprane i zszyte. Prawe udo rwało przy każdym ruchu. 

Gdy zapinałam guzik przy rozporku dwie postacie zatrzymały się tuż za rogiem otwartych drzwi, widziałam ich cienie na ścianie na przeciwko. Cicho, tak by tylko mnie nie usłyszeli założyłam buty, chowając skarpetki do kieszeni spodni. Po tych wszystkich czynnościach dyszałam jak bym przebiegłam maraton, muszę usiąść jednak strach o własne życie pognał mnie w kąt za drzwi. Tam złapałam się za rękę która do tej pory nie bardzo dawała o sobie znać. Oparta o kamienne ściany, czekając na rozwój zdarzeń próbowałam uspokoić oddech i serce.

Postacie rozmawiając weszły do pomieszczenia. 
- Gdzie ona? Cholera jasna, straże! - Mężczyzna o odrobinę grubszym głosie zawrócił na pięcie. Drugi podszedł do kominka.
- Zabrała ubrania.
- Musiała wyjść gdy strażnik pognał po nas. Trzeba ją znaleźć nim wpadnie na Witolda, lub co gorsza Kiejstuta. Szybko - obaj niezwłocznie wybiegli. Wychyliłam się zza drzwi, korytarz był pusty, po prawej słychać było pospieszne kroki, więc skręciłam w lewo. Kuśtykałam szybko coraz odwracając się by sprawdzić czy nikt za mną nie idzie. Na końcu korytarz skręcał w prawo, tuż przed zakrętem złapałam za framugę i ostatni raz obejrzałam się za siebie. Wtedy po drugiej stronie przebiegł wysoki blondyn, który kątem oka dostrzegł mnie. Od razu zawrócił i staną w progu
- Tu jest! - krzykną, a ja natychmiast ruszyłam się z miejsca - Na Perkuna poczekaj! 

Tuż za zakrętem były kręte schody, nieudolnie po nich zbiegłam, cały czas za sobą czułam tego mężczyznę, który wydaje się dziwnie znajomy. Przebierałam nogami coraz szybciej i coraz silniej czułam prawe udo, bolało niemiłosiernie. Korytarze plątały się w nieskończoność, tylko dlatego facet jeszcze mnie nie dogonił. W końcu znalazłam drzwi, Szybko weszłam do pomieszczenia. Nikogo w nim nie było, w kominku dopalało się drewno. Dysząc osunęłam się na ziemię. Przystawiłam ucho, blondyn pobiegł dalej omijając drzwi. Odetchnęłam
- Moi synowie nic ci nie zrobią - wstrzymałam powietrze i nerwowo szukałam osoby która to powiedziała. W końcu znalazłam. Na łóżku, wśród poduszek i futer leżał niedźwiedź, a przynajmniej tak wyglądał stary mężczyzna, miał niezwykle gęste i kręcone brązowe włosy do ramion oraz równie gęstą brodę - podejdź, nic ci nie zrobię w tym stanie - ochryple ale serdecznie się zaśmiał. Pokuśtykałam do łoża, tam wskazał mi bym usiadła obok - wiem, że to dla ciebie duży szok i zapewne masz wiele pytań - odkaszlną - ja, Wielki Książę Litewski Olgierd, osoba która cię wezwała, mogę odpowiedzieć tylko na niektóre - rozszerzyłam oczy, t-to Olgierd? - Jesteś w roku 1377 w Wilnie. Wezwałem cię byś pomogła mojemu synowi, Jogaile. Proszę poprowadź go ku chrześcijaństwu i koronie. Mi nie starczyło czasu by to zrobić. 
- Ale, jak mam to zrobić, i dlaczego ja? - język w końcu zaczął mnie słuchać - Chwila, jak mnie tu sprowadziłeś, i co że niby jestem w przeszłości? - mimowolnie łzy zaczęły spływać po twarzy, odsunęłam włosy z twarzy i pociągnęłam nosem - przecież to nie możliwe, takie rzeczy się nie dzieją, po za tym bez mojej pomocy Jagiełło zostanie królem i to jednym z największych - Olgierd uśmiechnął się.
- Dobrze że w twoim świecie się tak stało i chciałbym by tu również. Widzisz, Krzyżacy jakoś dowiedzieli się że zostaną kiedyś pogromieni i jako pierwsi wezwali przybysza z przyszłości, więc zmiana biegu dziejów już się dzieje. Udało się nam go zabić jednak zdradził już naszym wrogom pewne informacje, wróżby przyszłości stały się straszne. Nie mogłem - atak kaszlu przerwał wypowiedź - Nie mogłem pozwolić by to co przepowiedziano stało się prawdą. Nie ja cię wybrałem, poprosiłem tylko o kogoś kto sobie z tym poradzi i Wielki Perkun sprowadził Ciebie. 
- Jak mogę wrócić do domu? 
- Nie wiem, jednak wierzę że otrzymasz odpowiedź jak czas wróci do naturalnego biegu.
Zwiesiłam głowę, to za dużo. Ja mam poprowadzić księcia do chrześcijaństwa, JA!? Osoba która w kościele jest sporadycznie, 2137 i te sprawy. To jakiś pieprzony żart. 

Z hukiem otworzyły się drzwi, kątem oka zobaczyłam dwoje ludzi i blond kręcone włosy.
- Ojcze ona... - zamilkł i wskazał na mnie palcem - Ona tu jest.
- A my cię po całym zamku szukamy, jak tu trafiłaś?
- Przypadkiem - wymamrotałam.
- To jest właśnie Jogaiła - podniosłam głowę i zobaczyłam uśmiechniętego chłopaka, z brązowymi włosami do uszu. Jeden kącik ust miał podniesiony nieco wyżej. Opierał ręce na biodrach, był niższy od blondyna stojącego z nim, jednak nadal był dobrze zbudowany i wysoki. 
- Witaj, piękna niewiasto na Litwie - podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się krzywo.
- A to mój starszy syn, Skirgiełło.
- My się już spotkaliśmy - uśmiechną się. wtedy moje szare komórki połączyły wątki.
- No tak, dziękuję na ratunek - czułam jak mnie pieką policzki. Przyłożyłam do nich ręce - więc to prawda... - wyszeptałam. Nagle poczułam rękę na moim czole. Zdziwiona podniosłam głowę. Stał nade mną Skirgiełło.
- Masz lekką gorączkę, chodź. Muszę ci zmienić opatrunek na nodze - spojrzałam na udo. Na materiale była mała plamka przesiąkniętej krwi. Przetarłam twarz dłońmi i pokiwałam głową. Chciałam wstać, jednak Skirgiełło bezceremonialnie wziął mnie na ręce.
- Zaraz, czekaj, co ty?! - Plątały mi się słowa - Odstaw mnie - byłam zawstydzona. 
- Nie myślisz chyba że z taką nogą dasz rade sama iść. Rozprujesz szwy które tak pięknie ci założyłem. 
- Ale ja jestem za ciężka 
- Ty? Proszę cię. Już mój miecz waży więcej - Skirgiełło na odchodne kiwną głową i wyszedł. Za nami po cichu rozmawiać zaczęli Olgierd i Jogaiła.

- Nieźle nas nastraszyłaś.
- Wybacz, tak to jest jak się budzisz w kompletnie obcym miejscu po tym jak ścigali cię rycerze, którzy od dawna powinni nie istnieć - głupio się zaśmiałam.
- Nie zdradziłaś swojego imienia.
- O, em. Jestem Alicja. Możesz mi mówić Ala. 
- Niespotykane imię, chociaż skrót jest podobny do naszego imienia Alė. 
- To na prawdę jest 1377? - w końcu dotarliśmy do znanego mi już pokoju. Skirgiełło posadził mnie na stole.
- Tak, dokładnie 11 maja. Zdejmij te liche spodnie.
- Czemu liche - po zrzuceniu butów, wyjęłam lewą nogę z nogawki, prawa zaczęłam boleć przy zdejmowaniu, blondyn pomógł mi zdjąć je do końca.
- Jedno mocniejsze szarpnięcie i będą rozerwane. W ogóle nie chronią jak widać - odchylił moją nogę i powoli zaczął odwijać materiał. Poczułam się strasznie nie komfortowo, rękami zakryłam  krocze - zaśmiał się pod nosem - co? - powiedziałam oburzona.
- Nie musisz, już wcześniej cię rozbierałem. Widziałem co miałem zobaczyć - pacnęłam go lewą stopą, niestety przez niewygodną pozycje było to lekkie pacnięcie - AŁA! Żartowałem przecież - zaczął się śmiać - no nie ruszaj się teraz - zagryzłam zęby gdy poczułam jak igła przebija moją skórę. Na szczęście to był tylko jeden szew. Jednak i tak poleciały mi łzy i strasznie dyszałam. 

- Wypij, pomoże na gorączkę - Skirgiełło pomógł mi usiąść, drżącą ręką wypiłam niedobry napar - głodna jesteś? - pokiwałam głową - to dobrze, szybko wyzdrowiejesz, ej przynieście miodu i mięsa - przykrył mi nogi futrem i dorzucił drewna do ognia, po czym przystawił taboret i usiadł obok. 
- Jesteś cyrulikiem prawda?
- Tak jest, takie zajęcie jak mi się nudzi.
- I gdy nie pijesz - uśmiechnęłam się.
- Skąd wiesz? Aż tak nas znasz? - zaciekawiony przybliżył się.
- Tak, ty i Jagiełło, znaczy Jogaiła, jesteście dość znani historii, szczególnie on. Wiem o was i o waszych dziejach co nieco.
- Who, będę chciał posłuchać, i chcę się dowiedzieć też o twoim świecie, jak to wszystko wygląda w przyszłości, ale - zrobił poważną minę - takie rzeczy możesz mówić tylko nam, mi i Jogaile. Nie warz się mówić nikomu innemu kim i skąd jesteś, za dużo osób będzie chciało się ciebie pozbyć - z zainteresowanie pokiwałam głową. Tak teraz myślę, nie mogę za wiele im zdradzić o przyszłości. Chociaż, i tak historia jest w niezłym burdelu skoro mnie tu wezwali. 


JagiellonkaWhere stories live. Discover now