04 - Znacie bajkę o czasie?

2.2K 126 135
                                    

Siedziałam na fotelu, obserwując mojego młodszego brata, który kolorował coś na kartce. Dochodziła godzina piętnasta, a Oliver jeszcze smacznie spał. Chase zaś chodził jak na szpilkach, bo za chwilę musiał się zbierać na pierwszy mecz w tym sezonie. Był to także pierwszy, w którym pełnił funkcję kapitana, a nie zwykłego zawodnika.

Mój tata zaś przysypiał na kanapie. Spędził całą noc w firmie z dziadkiem, załatwiając jakieś ważne sprawy. Mama była na dziennej zmianie w szpitalu, więc musiał od rana pilnować Noylan'a. Jak tylko wstałam, od razu wzięłam ten obowiązek na siebie, aby mógł trochę odpocząć.

Noylan złapał mazaki w dłonie i podszedł do niego, a raczej do dłoni, która zwisała z boku sofy. Spojrzałam na niego z ciekawością, ale domyślałam się, co chce zrobić. Nasz tata miał na przedramieniu wytatuowane cztery, średniej wielkości smoki, które – jak wspomniał – były naszą czwórką. Nie powiem, było to pomysłowe, jak i urocze. Sama nigdy nie wpadłabym, aby porównać dzieci do smoków.

Chłopiec zaczął kolorować każdego z nich po kolei, uśmiechając się pod nosem. Pokręciłam głową z dezaprobatą, również się szczerząc. Jednak, gdy odłożył jeden z markerów, na moją twarz wpłynął szok pomieszany ze zdenerwowaniem. Używał permanentnych mazaków.

          Zanim jednak zdążyłam zareagować, chłopiec z szerokim uśmiechem wrócił do stolika, kiwając głową na boki. Widząc komizm tej sytuacji, zaśmiałam się pod nosem i przetarłam twarz dłońmi.

— Co malujesz? — spytałam, zwlekając się z fotela, aby usiąść obok niego.

— Nas. — Odparł krótko. Na kartce byli nasi rodzice, bliźniacy, ja i ktoś, kogo nie mogłam zidentyfikować.

— A to kto? — zapytałam, wskazując na siódmą osobę.

— Blaise. — Powiedział, kolorując moją koszulkę, a ja patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

          Fakt, Blaise bywał u nas często i miał dobry kontakt z młodym, ale dlaczego był narysowany obok mnie i do tego trzymaliśmy się za ręce? Cholera, czy nawet mój własny brat chciał i myślał, że jesteśmy razem?

Przecież to absurd. To nie mogło się nigdy zdarzyć.

Zacisnęłam usta w wąską linię, tym samym hamując chamski komentarz, który chciałam powiedzieć. Nie miałam zamiaru sprawiać przykrości Noylan'owi, więc wolałam się przymknąć.

*

          Oliver poprawił swoje włosy po raz ostatni i w końcu mogliśmy wyjść z domu. Mecz zaczynał się za piętnaście minut i pewnie dotarlibyśmy tam wcześniej, ale brunet musiał się kilkanaście razy pindrzyć przed lustrem, jakby to miało mu pomóc w znalezieniu miłości życia.

Wyszliśmy z domu, uprzednio żegnając się z rodzicami. Na podjeździe czekał już Blaise, który musiał się specjalnie fatygować, aby po nas przyjechać. Chase wziął samochód, a z naszej trójki tylko on go dostał, bo rodzice martwili się, że możemy zrobić sobie krzywdę z Oliverem. Niemniej jednak, prawo jazdy mieliśmy zrobione.

Usiadłam z tyłu, nie chcąc się konfrontować z blondynem. Akurat dzisiaj wolałam powstrzymać się od jakichkolwiek sprzeczek i wyzwisk, mimo, że nie należało to do łatwych zadań. To wszystko zwyczajnie weszło w moją krew i było nieodłączną częścią dnia.

W akompaniamencie śmiechu Olivera, a także piosenki Safe And Sound od Capital Cities, kierowaliśmy się w stronę szkoły.

Po dotarciu na miejsce dostrzegłam, że wokół aż roi się od ludzi. Większość ubrana była w kolorach szkoły, czyli na bordowo-biało, ale widziałam także osoby, które kibicowały drużynie przeciwnej.

Entwined Roads Onde histórias criam vida. Descubra agora