18 - Poszukajmy go.

1.4K 102 53
                                    

          Ciemnowłosy chłopak siedział na kanapie w salonie, mama na przeciwko niego i starała się coś z niego wyciągnąć, a ja stałam z boku i zastanawiałam się, kto to, do cholery, jest. Wyglądało na to, że moja rodzicielka dobrze wie, kim jest owy towarzysz, co mnie nieco dziwiło.

          Dziesięć minut później, do domu wszedł zmachany tata i ze zmarszczonymi brwiami, rozglądał się wokół i gdy spostrzegł dwójkę osób w salonie, na jego twarz wpłynęło jeszcze większe zdziwienie.

— Charlie? — powiedział, wchodząc w głąb domu. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc kompletnie nic z tej sytuacji. — Co ty tutaj robisz?

— Tata zostawił mi list — odezwał się w końcu, a ja zastanawiałam się nad jego słowami. — Było tam napisane, że jak cokolwiek mu się stanie, to mam poszukać ciebie i ty mi pomożesz.

— Co mu się stało? — zapytał mój tata, a z jego twarzy wyczytałam, że był zły i zmartwiony. Choć zwykle nie okazywał zbyt wielu emocji, tym razem widziałam je aż zbyt dokładnie.

— Nie żyje. — Odpowiedział Charlie, bez krzty emocji. Mama spojrzała na niego ze zdziwieniem.

          Obojętność, z jaką to powiedział, była aż namacalna. Wywnioskowałam, że mowa tutaj o jego ojcu, co tym bardziej było dziwne – jak umiera ci ktoś bliski, to zwykle jesteś zrozpaczony, bądź okazujesz jakiekolwiek emocje. A on? Kompletnie nic. Jakby był maszyną, która nie czuje nic. Coś na zasadzie, że żyje, ale w środku jest martwy.

          Później już wszystko poszło z górki – rodzice oznajmili, że owy Charlie z nami zamieszka na czas nieokreślony, a my mamy go ciepło przyjąć i zachowywać się względem niego normalnie.

          Cokolwiek to znaczyło.

          Starałam się jakoś z nim dogadać, ale póki co, nie wyglądało to, jakby chciał ze mną w ogóle rozmawiać. Było widać wyraźny dystans, który między nami tworzył. Odpowiadał mi zdawkowo, półsłówkami, tym samym skutecznie mnie zbywając.

          Wolałam tego nie komentować.

*

Czułam się nieswojo, gdy Charlie odwoził mnie codziennie rano do szkoły. Głównie ze względu na to, że między nami wyczuwalny był dystans, przynajmniej ja to tak odczuwałam. Poza tym, sam fakt tego był dziwny. Rodzice tłumaczyli to tym, że po prostu mu się nudzi i chce zrobić cis pożytecznego.

Czyli w tym przypadku odwożenie mnie do szkoły.

Brunet zaparkował pod szkołą i cierpliwie czekał, aż opuszczę jego samochód. Wahałam się długo przed tym, zanim postanowiłam się odezwać, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia.

— W zasadzie... — Zawiesiłam się. — Dlaczego to robisz?

— To, to znaczy co? — zaśmiał się pod nosem, stukając palcem o kierownicę.

— Trzymasz jakiś taki dziwny dystans, a w międzyczasie odwozisz mnie do szkoły — mruknęłam pod nosem.
— Jesteśmy rodziną, więc nie wiem skąd takie uprzedzenie do mnie.

— O to chodzi — mruknął cicho do siebie. — To nie tak, że trzymam dystans. Po prostu miałem wrażenie, że to ty jesteś do mnie uprzedzona.

— Czyli po prostu się nie dogadaliśmy — uśmiechnęłam się lekko w jego stronę, co odwzajemnił. Wystawiłam w jego stronę żółwika w geście zgody, oczekując tego samego.

Entwined Roads Where stories live. Discover now