XXII

3.1K 221 18
                                    

1 grudnia 1998

Ginny wraca z dwoma szklankami Ognistej Whisky i jeśli to nie wyjaśnia, co o tym myśli, to nic innego nie może.

Bez śniadania alkohol szybko uderza im do głów, a mówienie prawdy jest o wiele łatwiejsze.

Hermiona zauważa, że słowa praktycznie wylewają się z niej, jak atrament z rozbitego słoiczka.

— To... Trudno to wyjaśnić. To tak, jakby... czy wiesz czym jest sztuka rozprysku? To taka mugolska rzecz, trochę dziwna. Abstrakcyjna. Bierze się farbę i po prostu rzuca nią na płótno, wszystko plamiąc. Po prostu pozwalając uderzyć jej tam, gdzie poleci. Jest brutalna i chaotyczna, nie ma żadnych zasad, schematów ani intencji. Wszędzie odznaczają się wyraźne, jaskrawe kolory. Niektórzy myślą, że to tylko katastrofa na papierze. Że to akt tworzenia sztuki poprzez jej zniszczenie. Inni to uwielbiają. Ale tak jest... po prostu nie można tego cofnąć. Nie można niczego wymazać, gdy farba już się tam znajdzie, wiesz? Nie można nawet spróbować wycelować ani nadać temu określonego wyglądu. To po prostu kurs kolizyjny... zderzenie farby i płótna, które w jakiś sposób coś tworzy. I to... tak właśnie stało się z Malfoyem. Draco. Po prostu zderzyliśmy się ze sobą... zaplamiliśmy się wszystkimi naszymi problemami, wszędzie krwawiąc. Ale ja... podoba mi się sposób, w jaki to wygląda? Tak myślę? Nie wiem, Gin. Nie wiem. Absolutnie nie mam pojęcia. Nie wiem, czy popełniam błąd, czy coś źle odczytuję, czy krzywdzę ludzi, ale nie czuję się normalnie, chyba że jestem z nim. Zaczęło się od jeziora. Ciągle go tam przypadkowo spotykałam, albo nawet nie wiem, czy to był przypadek, ale ciągle go tam znajdowałam, a on jest po prostu takim chujem. Cały czas. Nie obchodzi go to. Mówi, co ślina przyniesie mu na język, nie połyka tego, nie zmienia nic ani nie zatrzymuje. I wiem, wiem, kim on jest, co robił i kim był. Pamiętam, jak mnie nazywał. Pamiętam to wszystko. Ale potem on po prostu... siedzi tam i mówi mi, że nie może patrzeć, jak krzyczę, tak jak wcześniej. I spędza cały swój czas na pisaniu w tym fioletowym dzienniku i po prostu wygląda tak nie na miejscu. Jak ja. Tak bardzo jak ja. My... jesteśmy tacy podobni. Spędziłam tak dużo czasu, sądząc, że to powinien być Ron. Dorastając, myśląc o tym. Czekałam, aż poczuję, że to właściwe. Czekałam aż osiądzie mi to w żołądku. Ale to nie leży. To jest takie niewłaściwe... a kiedy Ron mnie pocałował, byłam odrętwiała. Byłam niczym. A potem... potem pieprzony Malfoy mnie całuje i to po prostu całkowicie niweczy wszystkie te nadzieje, które zapisywałam w moim pamiętniku jako trzynastolatka. Po prostu musiałam spróbować to zrozumieć. Jak to się mogło stać. Jak jedyna osoba, którą powinnam bezwarunkowo nienawidzić, jest jedyną, której dotyku pragnę. A moje myśli były tak niewiarygodnie głośne, wszystkie uwięzione tam na raz, kłócąc się i zmieniając strony. Bo nie mogłam po prostu iść i ci powiedzieć, tak jakbym to zrobiła, gdyby był to jakiś inny chłopak. Nie mogłam siedzieć z tobą, Parvati i Luną i rozpływać się nad tym, jak się czułam i gdzie mnie dotknął, bo to pieprzony Malfoy i nie wolno mi się tak czuć wobec niego i... i za każdym razem, gdy ktoś go widzi dotykającego mnie, myśli, że on próbuje mnie zabić. To pieprzone uprzedzenie. Jest za mocne. Zbyt świeże. Więc pozwoliłam wam wszystkim uwierzyć, że to Zachariasz, bo przynajmniej to było bezpieczne, ale go zabolało. To go, kurwa, zabolało. Bolało też mnie i tak bardzo chciałam, żebyś poznała prawdę. Żebyście wszyscy wiedzieli. Ale jak mogłam? Jak mogłabym? Wiesz, co by się działo? Co niektórzy z was mogliby zrobić? Co zrobiłby Ron? Więc skłamałam. Kłamałam. Czułam się, do tego zobowiązana. Kłamałam od miesięcy. Ale potem zeszłej nocy, ja... my... to zaszło za daleko. To zaszło za daleko i nie mogę cię już dłużej okłamywać. Mój pierwszy raz miał być z Ronem. Wszyscy mi to mówili. Sama sobie to wmówiłam. Ale nie... nie, mój pierwszy raz... mój. Ja, cholerna Księżniczka Gryffindoru, czy jakkolwiek bzdurnie nazywają mnie w Proroku... byłam z Malfoyem. Śmierciożercą. Pariasem. Zbrodniarzem wojennym. Zhańbionym, pieprzonym Księciem Slytherinu. Byłam z nim w szpitalnym łóżku i chciałam, żeby tak było. Nie zmarnowałam tego. W głębi serca wiem, że tego nie zmarnowałam. I musiałam ci powiedzieć, bo było to absolutnie, absurdalnie słuszne. On i ja jesteśmy rozlewającą się farbą i plamimy wszystko i może absolutnie nie pasujemy do siebie, ale dla mnie... dla mnie jesteśmy pieprzonym Jacksonem Pollockiem.

[T] Breath Mints / Battle Scars | Dramione [PL]Where stories live. Discover now