XL

2.2K 177 19
                                    

11 lutego 1999

Kiedy Pansy słyszy słowa „w zawieszeniu", jej stalowa maska opada.

Hermiona patrzy, jak dziewczyna luźno opiera się o ścianę klatki, a cały strach, którego tak stanowczo nie chciała pokazać, teraz wyraźnie maluje się na jej twarzy. A potem ich oczy się spotykają.

I Hermiona czuje się tak, jakby po raz pierwszy w swoim życiu widziała prawdziwą Pansy Parkinson.

Ponieważ przekrwione oczy, które wpatrują się w Gryfonkę, uważają ją za równą. Po raz pierwszy Hermiona czuje, jak to jest znać Pansy Parkinson. Stać we wnętrzu jej otoczonego murem życia.

A słowa z przeszłości nagle brzmią tak prawdziwie.

Ona ją widzi.

Pansy Parkinson to więcej niż zimna, ładna twarzyczka.

Gdy klatka z dziewczyną zaczyna opadać z powrotem na dół, do cel, z których wkrótce zostanie wypuszczona, milczący członkowie tłumu zaczynają szeleścić, zbierając swoje rzeczy. Kolana Hermiony są sztywne – odrętwiałe. Jej twarz jest pusta.

Szczęście. Czyste szczęście – to było tylko to.

Gdyby z jej ust wyszło choćby jedno niewłaściwe słowo, jedno źle sformułowane pytanie, atmosfera w sali byłaby teraz zupełnie inna.

Faith Burbage rzuca jej z podium miażdżące spojrzenie, po czym znika za drzwiami górnego wyjścia. Bez wątpienia, by odzyskać opanowanie przed kolejną rozprawą.

I kiedy Harry pojawia się u boku Hermiony, wyprowadzając ją z sali – wciąż zbyt oszołomioną i oniemiałą, by mogła poczuć ulgę – John Dawlish wpatruje się w jej plecy.

Odtąd będzie tylko trudniej.

— Dwadzieścia minut to wszystko, co mogłam ci zapewnić — mówi McGonagall, gdy docierają do atrium, wręczając Hermionie kolejną przepustkę dla gości. — Przepraszam, panno Granger.

I nagle dziewczyna przypomina sobie, że jej dzień jeszcze się nie skończył.

Musi porozmawiać z Milicentą Bulstrode.

— Dziękuję, pani dyrektor — szepcze Hermiona. — Dwadzieścia minut powinno wystarczyć.

Wilgotnymi od potu dłońmi zapina na ubraniu plakietkę i wchodzi do windy.

***

12 lutego 1999

NIESZCZĘŚLIWI KOCHANKOWIE MROCZNEGO REŻIMU

Jak miłość zmusiła Pansy Parkinson do udziału w idei Sami Wiecie Kogo

Artykuł Skeeter jest pełen kwiecistych, zdecydowanie mniej dokładnych szczegółów. Pełen fragmentów o Pansy ocierającej „lśniące ślady tragicznych łez" i „lamentującej nad konsekwencjami tej brutalnej miłości". O Hermionie, która podaje jej chusteczki do nosa i namawia Wizengamot do „odnalezienia swojego człowieczeństwa" – co jest całkowicie sfabrykowanym cytatem.

Ale w ten bałagan jest wplecione jednak trochę prawdy.

A kiedy nasza Złota Dziewczyna spytała o naturę tego związku, Parkinson – wzdychając tęsknie – określiła go jako „czysto jednostronny".

Zatrzymam się tutaj, aby raz jeszcze przypomnieć moim kochanym czytelnikom, że panna Parkinson była w tym czasie pod wpływem Veritaserum.

„O czym myślisz, kiedy mowa o Teodorze Nottcie?" – naciskała na nią nasza Bohaterka Wojenna, na co Parkinson odpowiedziała z rozgwieżdżonymi oczami: „O wielu rzeczach. Głównie o jego głosie. To najbardziej pocieszający dźwięk, jaki znam. Jedyne, co mnie uspokaja. Sprawia, że czuję się bezpiecznie".

[T] Breath Mints / Battle Scars | Dramione [PL]Where stories live. Discover now