XLVIII

2.3K 199 39
                                    


23 lutego 1999

Ich oczy ledwie mają szansę się spotkać, zanim świat dogoni rzeczywistość – błysk, ulotny i zrodzony z beznadziejności – a potem czyjeś ręce obejmują jego ramiona, a wzrok chłopaka odskakuje na bok, szybki i nieśmiały. Dłonie są blade, palce długie i eleganckie. Delikatne.

Narcyza.

Hermiona nadal jest w uścisku blondyna, na wpół zwisając z jego drżących ramion, kiedy kobieta do niego mówi.

— Draco. Draco. — Jej głos jest stanowczy, a mimo to Hermiona w jakiś sposób może dostrzec w nim czułość. — Będzie w szoku. Pomóż jej stanąć na nogi. Pomóż jej złapać oddech. Mamy bardzo mało czasu.

Oczy Hermiony wracają do Dracona, a jej ciało instynktownie szarpie się w jego uścisku. Widziała go płaczącego już wcześniej. A jednak to...

Mamo... — beczy, zacina się, oddycha przez drżące usta, zdesperowany i bezradny. — Ja... p-pomóż. Pomóż... pomóż mi. — Jego palce zginają się na ramionach Hermiony, puszczając, a następnie ponownie chwytając co kilka sekund. Jakby nie był taki pewien, czy ona tam jest. Solidnie. W jego uścisku.

— Rób, co mówię — rozkazuje cicho Narcyza. — Pomóż jej wstać.

Jedyną odpowiedzią na słowa kobiety jest krótki dźwięk krztuszenia się, zanim Draco kiwnie głową. Łzy tworzą mokre ślady na jego policzkach. Hermiona zdaje sobie sprawę, że jego twarz się nie marszczy. Chłopak płacze. Beznamiętnie. Otwarcie. Jakby nie mógł tego powstrzymać, nawet gdyby chciał.

— Draco — szepcze jego matka.

Chłopak chwyta mocno, a nogi Hermiony unoszą się z marmuru. Krew odpływa z jej głowy, gdy podeszwy butów napierają na posadzkę. Kołysze się, ale obie pary rąk są tuż obok, by ją podtrzymać.

Udaje jej się zdobyć na jedno pełne, powolne mrugnięcie. Uderza stopą o coś sztywnego. Ciężkiego.

Dawlish.

— A teraz cofnij się — mówi Narcyza. — Cofnij się. Pozwól jej oddychać. Tutaj, tutaj. — Hermiona widzi, jak kobieta uporczywie wyciąga rękę. — Daj mi to. Idź i zobacz, co z Teo.

W następnej chwili drewno o znajomej teksturze zostaje przyciśnięte do bezwładnych palców Hermiony. Winorośl. Dziesięć i trzy czwarte cala. Włókno ze smoczego serca.

— Panno Granger — mówi Narcyza, stając przed nią. Jej spojrzenie jest spokojne i niezachwiane. — Weź swoją różdżkę.

— Ja... c-co? — jąka się z językiem w ustach ciężkim niczym ołów. Jej nogi nie są stabilne.

Narcyza znowu powtarza.

— Weź swoją różdżkę. To nie koniec. — Kobieta chwyta dłoń Hermiony w swoje zimne palce, zmuszając ją do zaciśnięcia się wokół podstawy różdżki. — Przeszłaś już przez to wcześniej, tak? — W jej głosie nie ma litości. Tylko pilność. Pewność. — Wiesz, że to minie. Wiesz, jak iść do przodu.

Obraz Muszelki pojawia się pod powiekami Hermiony, kiedy mruga.

— Wymuś to — żąda Narcyza i ponownie otwiera oczy. — Wyzdrowiej. Teraz. Zmuś się. Dawlish ma na dole jeszcze co najmniej dwa tuziny ludzi. Nadchodzą i będą tu za chwilę, ale nawet z tobą, oni i tak mają przewagę liczebną.

Kciuk Hermiony przesuwa się po drewnianych rowkach, których strukturę zna jak swoją własną skórę.

— Jesteś gotowa?

[T] Breath Mints / Battle Scars | Dramione [PL]Where stories live. Discover now