XLIV

3.2K 214 27
                                    

22 lutego 1999

Prześcieradła przylegające do jej wilgotnego, nagiego ciała mają kolor ślizgońskiej zieleni – i myśli, że powinno się to wydawać dziwniejsze niż w rzeczywistości.

Zawsze miała złe wyczucie czasu. Zawsze miała dziwne objawienia i bezcelowe ciągi myśli uderzające w niewłaściwych momentach. I wydaje się, że to absolutnie najgorszy moment na rozważanie, co pomyślałaby jej piętnastoletnia jaźń – to ta chwila, kiedy silna, blada ręka Dracona Malfoya rozłożyła się na jej nagim biodrze, trzymając ją w miejscu. Z kolanem uniesionym wysoko, żeby się pomieścić i włosami przylegającymi do poduszki mokrej od potu. Z tymi zielonymi prześcieradłami Slytherinu zebranymi w jej pięści, gdy oddech zatrzymuje się wokół jęku. Z nim przyciśniętym do jej pleców, z cichymi westchnieniami przebiegającymi przez kark, gdy wsuwa się i wysuwa z niej powoli – wolniej niż kiedykolwiek – ponieważ go o to poprosiła.

A jednak wciąż się zastanawia. Wyobraża sobie, że jej piętnasto, szesnasto, a nawet siedemnastoletnie ja byłyby przerażone, gdyby wiedziało, że przyszłość będzie zawierać w sobie taki moment. Ponieważ z pewnością wszechświat nie mógłby odchylić się aż tak daleko od swojej osi, że będzie kiedyś patrzeć na ozdobione wężami zasłony łóżka, gdy te ciepłe, elektryczne impulsy wypływają spomiędzy jej ud. Bo z pewnością nie mógłby być to Malfoy – Draco – któremu ona na to pozwala. Bo z pewnością nie mogłaby poczuć się tak, jak teraz.

Ale to prawda. Najprawdziwsza. I w końcu już wcześniej był w niej zatopiony, ale nigdy tak głęboko. Ponieważ wcześniej, za każdym razem, zawsze wydawało im się to robić pod wpływem chwili. Niespodziewane kolizje w jeszcze mniej oczekiwanych miejscach.

To jednak – to jest celowe. Pozwalanie mu na ciągnięcie się opuszczonymi korytarzami i w dół po aż za dobrze znanych jej schodach do lochów. Pozwalanie mu bez słowa na prowadzenie jej przez Pokój Wspólny. Kilku Ślizgonów wciąż nie spało – żaden z nich nawet nie podniósł głowy. Patrzenie, jak rzuca zaklęcia wyciszające na swój baldachim, ze śpiącą postacią Blaise'a Zabiniego leżącą niecałe dwa metry po lewej.

Część niej zdaje sobie sprawę, dlaczego wypowiedziała te absurdalne słowa w hangarze nad jeziorem.

Dla niej łóżko jest symbolem, a Hermiona nigdy nie dzieliła łóżka – prawdziwego łóżka – z nikim. Ani z Wiktorem. Ani z Ronem. Nawet żeby tylko w nim spać. Jest w tym coś zbyt osobistego. Zbyt wrażliwego. To tak bardzo inne od tych poduszek na podłodze w klasie wróżbiarstwa. To tak, jakby...

Usta Dracona przesuwają się od punktu pulsu na jej szyi, do ucha. Chłopak zaciska dłoń na jej biodrze coraz bardziej, gdy wbija się w nią głębiej. Wciąż tak strasznie wolno.

— Jeśli masz zamiar rozwiązywać łamigłówki w swojej głowie, kiedy jestem w tobie — mruczy nieco urywanym głosem — przynajmniej mogłabyś mnie z nimi zaznajomić.

Hermiona przechyla głowę, nieoczekiwanie muskając jego nos, a każde powolne pchnięcie sprawia, że przesuwa ustami po jego policzku.

— Chcesz pomóc mi rozwiązać zagadkę?

Dłoń Dracona puszcza biodro Hermiony, a potem rozciąga się na jej udzie – przesuwając się wzdłuż ścięgien do zagięcia za kolanem. Jego delikatność zmieszana ze sposobem, w jaki kręci biodrami, przyprawia ją o dreszcze i drżenie.

— Cóż, tak, jeśli to jest o wiele bardziej interesujące... — Chłopak zaciska dłoń, a z jej ust wyrywa się ostry oddech. — ...niż to.

Hermiona dyszy przez kilka sekund, a jej powieki zamykają się, gdy mocniej ściska prześcieradło w dłoni. Słowo „szybciej" wypada z jej ust z sykiem.

[T] Breath Mints / Battle Scars | Dramione [PL]Where stories live. Discover now