8. Trudniejsze od zabicia tytana?

491 37 342
                                    



Od rana miotał się z miejsca na miejsce. Choć obecność ludzi drażniła go bardziej niż zwykle, cicha sypialnia napawała nieznośną frustracją. Nie wiedział, jak zwalczyć ten nowy niepokój. Przysiągłby też, że w jego wnętrznościach uwiły sobie gniazdo robaki.

Czara goryczy przelała się, kiedy wszedł do kuchni i zastał naczynia wrzucone w brudne gary po wczorajszej kolacji. Na powierzchni wody tężała tłusta warstewka gulaszu.

– Oluo!

Oluo, który siedział w stołówce, przeglądając listy, pozieleniał na widok jego głowy, wychylającej się zza drzwi.

– Słucham?

– Kto miał wczoraj dyżur?

Oulo, zaalarmowany jadem w jego głosie, pobiegł do tablicy w korytarzu, gdzie co tydzień ktoś z oddziału wystawiał uaktualniony harmonogram prac domowych. Wrócił do Levia, niosąc harmonogram jak największy skarb.

Wspólnie przebiegli oczami po rozpisce. Levi poczuł, jak Oluo zadygotał i zerknął na niego z ukosa. Odchrząknął, po czym, mówiąc coś o wysłaniu listu do matki, ulotnił się ze stołówki.

Levi skakał wzrokiem z listy na brudne gary.

Sprzątanie po kolacji – Kapitan Levi.

***

Po uporaniu się z naczyniami wymaszerował z kuchni. Nie chciał wracać do swojego pokoju. Musiał zająć ręce czymś lepszym niż sprzątanie.

Zszedł na wewnętrzny dziedziniec, gdzie Eryk wydał mu sprzęt do trójwymiarowego manewru. Levi dokładnie zapiął skórzane paski na piersi, biodrach i udach. Przymocował z tyłu pleców podobny do żądła silniczek i podpiął do niego dwie komory na ostrza i butle z gazem.

– Zanosi się na ochłodzenie – zagaił Eryk. – Zima jeszcze nam pokaże. 

– Yhm.

Levi nie miał ochoty udzielać bardziej artykułowanych odpowiedzi. Na chwilę przystanął przy biurobudzie Eryka, jak sam lubił on mówić o swojej osobistej klitce służącej mu za gabinet. Za jego szerokimi plecami wisiała tablica z przypiętymi do niej rysunkami wykonanymi węglem. Żona Eryka dorabiała sobie jako artystka i jej prace przypominały Leviowi o swoich własnych, czarno-białych nieudolnych bazgrołach, typowych dla pięciolatka, których matce nie wolno było trzymać na widoku.

Prychnął i niemal biegiem ruszył przez bramę na błonia.

Nagie drzewa tworzące ścianę lasu wyglądały jak rysowane czarną kredką. Levi niczego bardziej nie pragnął, niż skryć się wśród nich. Wystrzelił kotwiczki. Stalowe liny wzniosły go wysoko, po wierzchołki potężnych choinek i powykręcanych dębów. Ilekroć podmuch wiatru wywołany furkoczącą opończą strząsał z gałęzi kluchy śniegu, Levi odczuwał ulgę.

Ciało i umysł wreszcie zgrywały się ze sobą.


***


Przestał odwiedzać bibliotekę z obawy, że znów wyciągnie książkę i przypadkiem otworzy mu się ona na tamtej stronie. Albo gorzej, znajdzie więcej ilustracji.

Na jego nieszczęście pewnego śnieżnego wieczoru Gelgar zorganizował w świetlicy turniej pokera.

– Podziękuję – oświadczył Levi, zajmując miejsce widza. – Gdy ja gram, nie macie zabawy.

Beztroskie dni oślepiły nas (Atak Tytanów)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz