19. Matka

243 34 100
                                    


Petra podkurczyła nogi. Z ramionami owiniętymi wokół poduszki wpatrywała się w Levia cierpliwie, chcąc okazać mu wsparcie, jednak zbyt dobrze znał tę dziewczynę, by nie zauważyć napięcia buzującego pod fasadą jej pozornego spokoju.

– Szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie leży początek.

Wstał z krzesła i podszedł do okna. Ciemność z zewnątrz napierała na kratownicę, która dzieliła bezgwiezdną noc na małe romby. Levi oparł dłonie o parapet i przeklął pod nosem. Wcale nie poczuł się bezpieczniej. Stał przez chwilę zwrócony do Petry profilem, błądząc oczami od kąta pokoju do okna.

Pomylił się, sądząc, że język łatwiej się rozsupła, jeśli nie będzie widział Petry. Równie dobrze mógłby przymierzać się do walki, nieuzbrojony i nagi, z piętnastometrowym szarżującym na niego odmieńcem.

– Moja matka... 

Zamknął oczy i zagryzł zęby. 

Nie chciał tego mówić. Nie na głos. Nie przy kimś. Nie przy niej.

Przełknął ślinę. Pierwszy raz oddychanie sprawiało Leviowi ból. Pierwszy raz od dawna czuł ciepło na policzkach. Wziął głęboki wdech, ale niewiele mu to pomogło. Przeraziła go siła uderzeń własnego serca, jakby zaraz miało się wyrwać z piersi i uciec.

– Moja matka pracowała jako prostytutka w Podziemnym Mieście.

Zerknął na Petrę kącikiem oczu. Przyglądała się mu z tym samym łagodnym wyrazem, co zawsze, choć, nie przewidziało mu się, usta lekko jej zadrżały.

– Ojca... nie znałem – ciągnął, słysząc w swym głosie pytanie. – Raczej był jednym z klientów.

Petra zmarszczyła brwi i zamrugała szybko, widocznie walcząc ze sobą, by coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili wycofała się i wtuliła mocniej w poduszkę.

Odetchnął z ulgą, gdyż nie dostrzegł w jej oczach ani litości, ani pogardy.

Zaśmiał się sam do siebie. 

– Ja pierdolę, nie było tak źle.

Wyznanie wyszło z gardła zaskakująco łatwo, choć za każdym razem, gdy Levi przeżywał w myślach swoje pochodzenie, czuł się upokorzony, skreślony i brudny.

– Więc widzisz, ciebie rodzice posyłali do szkoły, a mnie czytać uczyła matka. Uczyła z książki Przewodnik po herbacie. Cuda chińskiej ziemi. – Zaplótł ramiona na piersi, żałując, że nie ma przy sobie filiżanki herbaty, dzięki której mógłby zająć czymś ręce. – Opowiadała mi o świecie na powierzchni.

O siedmiokolorowym łuku zwanym tęczą, rzadkim zjawisku optycznym, mogącym zostać wywołanym sztucznie, za pomocą kryształu zdolnym załamać światło białe. Chociaż kiedy pierwszy raz zobaczył tęczę na własne oczy, oniemiał, gotów uwierzyć, że za jej powstanie faktycznie odpowiedzialne są istoty chowające pod dłuższym z końców tęczy góry złota i klejnotów.

– Trudno to sobie wyobrazić, ale ja przez prawie trzydzieści lat nie wiedziałem, czym są pory roku. Czym jest wiatr. Niebo. Jak smakuje śnieg. Kurewsko smutne. Nie, żebym się użalał. Po prostu życie w kanałach jest kurewsko smutne i puste.

Petrze lekko drżały usta. Spuściła wzrok na swoje ręce, wciąż ciasno splecione wokół poduszki.

Levi znów zajrzał za okno. W dole, na dziedzińcu, zabłysły dwa światełka, potem trzecie. Kolejni żołnierze odpalali od siebie papierosy.

Odsunął się od parapetu, wrócił na krzesło. Nabrał nagłej ochoty na palącą mordę whisky z gabinetu Erwina.

– Tak więc przez kilka lat mieszkałem w burdelu, dzieląc pokój z matką.

Beztroskie dni oślepiły nas (Atak Tytanów)Where stories live. Discover now