4. Sprawa się skomplikowała.

1.7K 73 179
                                    

nie zabijcie mnie za to...

twitter: #shiningheartsIMB

Rozejrzałam się po całej kuchni, szukając sobie jakiegoś zajęcia. Usilnie próbowałam pomóc, aby za chwilę nie wysłuchiwać gadki o tym, jak to ja nic nie robię. Położyłam ręce na biodrach i przechyliwszy głowę, obserwowałam szklaną miskę, która znalazła się w dłoniach kobiety.

— Zanieś to, proszę, do jadalni — odezwała się, wystawiając naczynie w moją stronę.

Szybko je przechwyciłam i ruszyłam do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie odłożyłam na stół miskę z sałatką. Omiotłam wzrokiem cały mebel, licząc elementy porcelanowej zastawy. Choć z matematyką od zawsze było u mnie ciężko, stwierdziłam, że miałam przed sobą odpowiednią ilość talerzy, sztućców i wszystkich innych pierdół, więc wróciłam z powrotem do kuchni. Oparłam się ramieniem o framugę, obserwując kobietę, która z gracją poruszała się po pomieszczeniu, właśnie doprawiając świeżo upieczonego łososia.

Ciemne, kasztanowe włosy mamy zostały upięte w nieokrzesany kok u dołu głowy, a widok jej w stanie, w którym w swojej luźnej, niebieskiej koszuli i jasnych jeansach po prostu lekko podrygiwała w rytm spokojnej piosenki dobiegającej z kuchennego radia, był naprawdę przyjemny dla oka. Mama czerpała przyjemność z gotowania, szczególnie wtedy, kiedy jako pani dietetyk testowała nowe przepisy.

Musiała poczuć na sobie mój wzrok, bo w pewnym momencie odwróciła się przez ramię, chwilowo przerywając doprawiania posiłku.

— Zawołaj wszystkich do stołu. Obiad jest gotowy — oznajmiła, zeskanowała mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami i powróciła do wykonywania poprzedniej czynności.

Wykonałam jej polecenie i skierowałam się do jadalni, w której po chwili pojawili się wszyscy pozostali. Zajęłam swoje miejsce między McKenzie, a tatą, który siedział po prostopadłym boku stołu.

— Do której dziś pracujesz? — zapytał mimochodem, kiedy nalewał do mojej szklanki sok pomarańczowy.

Podziękowałam mu skinieniem głowy i podałam mężczyźnie szklankę Kenzie, aby ją również napełnił.

— Do osiemnastej. Tak jak w każdy wtorek — powiedziałam z niezbyt wielkim entuzjazmem.

O ile we wtorki zawsze pracowałam od dziesiątej do osiemnastej, o tyle dziś restauracja wyjątkowo otwierała się dopiero o drugiej po południu, bo wcześniej miało trwać jakieś szkolenie dla nowych pracowników. Prawdę mówiąc, wciąż jeszcze nie do końca doszłam do siebie po weekendowym weselu i wczoraj byłam zmuszona wziąć wolne, bo głowa torturowana przez kaca wręcz mi pękała. Picie w niedzielę zdecydowanie było głupim pomysłem, zwłaszcza że wypiłam wtedy więcej niż na weselu. Od zawsze przeczuwałam, że Sawyer nie jest bezpiecznym towarzystwem i właśnie dostałam dowód. Ten bałwan przedwczoraj niemal zmusił mnie do spożywania alkoholu, bo stwierdził, że kaca trzeba leczyć właśnie procentami. Co za idiotyczny pomysł!

I co ze mnie za idiotka, skoro się na to zgodziłam. Nigdy więcej.

— Niech zgadnę. Po pracy wybierasz się jeszcze na trening — zaśmiał się William, upijając łyk soku.

Jednocześnie do pomieszczenia wbiegł Jake z jakąś zabawką w dłoni.

— Tato, zobacz! Zbudowałem dinozaura! — zawołał, pokazując mężczyźnie dużą, kolorową figurkę z klocków Lego.

Blondyn zmarszczył brwi.

— Sam to zrobiłeś? — Chłopiec energicznie pokiwał głową w celu twierdzącej odpowiedzi na pytanie taty. William przyjrzał się zabawce, a następnie z przerysowaną aprobatą uniósł brwi. — Ale bydle — skomentował, z uznaniem kiwając głową. W oczach Jacoba lśniło zadowolenie i duma. Dłoń taty powędrowała na czubek głowy jasnowłosego. — Mój zdolny synek.

WHATEVER IT TAKES | RISK #2Where stories live. Discover now