nie zabijcie mnie za to...
twitter: #shiningheartsIMB
Rozejrzałam się po całej kuchni, szukając sobie jakiegoś zajęcia. Usilnie próbowałam pomóc, aby za chwilę nie wysłuchiwać gadki o tym, jak to ja nic nie robię. Położyłam ręce na biodrach i przechyliwszy głowę, obserwowałam szklaną miskę, która znalazła się w dłoniach kobiety.
— Zanieś to, proszę, do jadalni — odezwała się, wystawiając naczynie w moją stronę.
Szybko je przechwyciłam i ruszyłam do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie odłożyłam na stół miskę z sałatką. Omiotłam wzrokiem cały mebel, licząc elementy porcelanowej zastawy. Choć z matematyką od zawsze było u mnie ciężko, stwierdziłam, że miałam przed sobą odpowiednią ilość talerzy, sztućców i wszystkich innych pierdół, więc wróciłam z powrotem do kuchni. Oparłam się ramieniem o framugę, obserwując kobietę, która z gracją poruszała się po pomieszczeniu, właśnie doprawiając świeżo upieczonego łososia.
Ciemne, kasztanowe włosy mamy zostały upięte w nieokrzesany kok u dołu głowy, a widok jej w stanie, w którym w swojej luźnej, niebieskiej koszuli i jasnych jeansach po prostu lekko podrygiwała w rytm spokojnej piosenki dobiegającej z kuchennego radia, był naprawdę przyjemny dla oka. Mama czerpała przyjemność z gotowania, szczególnie wtedy, kiedy jako pani dietetyk testowała nowe przepisy.
Musiała poczuć na sobie mój wzrok, bo w pewnym momencie odwróciła się przez ramię, chwilowo przerywając doprawiania posiłku.
— Zawołaj wszystkich do stołu. Obiad jest gotowy — oznajmiła, zeskanowała mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami i powróciła do wykonywania poprzedniej czynności.
Wykonałam jej polecenie i skierowałam się do jadalni, w której po chwili pojawili się wszyscy pozostali. Zajęłam swoje miejsce między McKenzie, a tatą, który siedział po prostopadłym boku stołu.
— Do której dziś pracujesz? — zapytał mimochodem, kiedy nalewał do mojej szklanki sok pomarańczowy.
Podziękowałam mu skinieniem głowy i podałam mężczyźnie szklankę Kenzie, aby ją również napełnił.
— Do osiemnastej. Tak jak w każdy wtorek — powiedziałam z niezbyt wielkim entuzjazmem.
O ile we wtorki zawsze pracowałam od dziesiątej do osiemnastej, o tyle dziś restauracja wyjątkowo otwierała się dopiero o drugiej po południu, bo wcześniej miało trwać jakieś szkolenie dla nowych pracowników. Prawdę mówiąc, wciąż jeszcze nie do końca doszłam do siebie po weekendowym weselu i wczoraj byłam zmuszona wziąć wolne, bo głowa torturowana przez kaca wręcz mi pękała. Picie w niedzielę zdecydowanie było głupim pomysłem, zwłaszcza że wypiłam wtedy więcej niż na weselu. Od zawsze przeczuwałam, że Sawyer nie jest bezpiecznym towarzystwem i właśnie dostałam dowód. Ten bałwan przedwczoraj niemal zmusił mnie do spożywania alkoholu, bo stwierdził, że kaca trzeba leczyć właśnie procentami. Co za idiotyczny pomysł!
I co ze mnie za idiotka, skoro się na to zgodziłam. Nigdy więcej.
— Niech zgadnę. Po pracy wybierasz się jeszcze na trening — zaśmiał się William, upijając łyk soku.
Jednocześnie do pomieszczenia wbiegł Jake z jakąś zabawką w dłoni.
— Tato, zobacz! Zbudowałem dinozaura! — zawołał, pokazując mężczyźnie dużą, kolorową figurkę z klocków Lego.
Blondyn zmarszczył brwi.
— Sam to zrobiłeś? — Chłopiec energicznie pokiwał głową w celu twierdzącej odpowiedzi na pytanie taty. William przyjrzał się zabawce, a następnie z przerysowaną aprobatą uniósł brwi. — Ale bydle — skomentował, z uznaniem kiwając głową. W oczach Jacoba lśniło zadowolenie i duma. Dłoń taty powędrowała na czubek głowy jasnowłosego. — Mój zdolny synek.
YOU ARE READING
WHATEVER IT TAKES | RISK #2
Teen Fiction~ Bo byliśmy głupcami, którzy odnaleźli do siebie drogę, myśląc, że będąc jednością, przezwyciężymy mrok. Zszywając swoje płonące dusze, zapomnieliśmy, że obietnice to czasem za mało. ~ Po wyjeździe Ethana Destiny stara się żyć dalej i zachowywać ta...