rany, jak dobrze jest być tu z powrotem. miło jest mi zaprosić was na nowy rozdział po tak długiej, ponad dwumiesięcznej przerwie. przyznaję się bez bicia, pisanie czternastki momentami było torturą, bo w ostatnim czasie moja wena chyba gdzieś zabłądziła, z czym czuję się strasznie głupio.
cóż, po prostu was przepraszam. mimo wszystko mam nadzieję, że jeszcze o mnie nie zapomnieliście i polubicie ten rozdział tak samo jak ja. jest taki, jaki chciałam, żeby był, także liczę, że po przeczytaniu wpadniecie na twittera i pod hasztagiem podzielicie się przemyśleniami. chętnie dowiem się, jakie są wasze odczucia.
bez przedłużania, miłego czytania, słońca!
twitter: #shiningheartsIMB
— Jeśli uważasz, że burgery z KFC są lepsze niż te z McDonald's, to naprawdę nie masz gustu — odezwałam się i wpakowałam do ust kolejny gryz ukochanego McChickena.
Szatyn popatrzył na mnie, jakbym była chora psychicznie, i skrzywił się, teatralnie łapiąc za serce.
— Masz na głowie czapkę w kolorze sraczki i mówisz coś o braku gustu? — odgryzł się, a następnie zwinnym ruchem zrzucił moją brązową czapkę z daszkiem.
— Pierdol się. — Wystawiłam mu język, przewracając oczami, a Sawyer zaczął rechotać na cały samochód. — Patrz na drogę! — zawołałam, kiedy ten pacan wjechał w jakąś dziurę, przez co oboje aż podskoczyliśmy, a ja automatycznie chwyciłam się drzwi, czując jak serce podchodzi mi do gardła ze stresu.
Rany, minęło tyle lat, a ja wciąż odczuwam lęk przed samochodami.
Dziewiętnastolatek zignorował mnie i wciąż rechotał, a ja zaczęłam żałować, że wsiadłam z nim do jednego auta. Wygładziłam dłonią swoją czapkę w odcieniu czekolady ze znaczkiem NY, po czym włożyłam ją z powrotem na głowę, zupełnie zlewając niedorzeczny komentarz Daxtona. Co on wiedział o modzie, skoro sam właśnie siedział obok mnie w zielonych szortach, białym podkoszulku i wieśniackiej, rozpiętej koszuli w plamki we wszystkich kolorach tęczy.
Wyjęłam telefon i otworzyłam wiadomość od Crystal, w której pisała, że za jakieś dziesięć minut będzie gotowa do wyjścia, a następnie z powrotem schowałam urządzenie, doskonale zdając sobie sprawę, że to jej dziesięć minut oznacza zapewne dopiero zaczynam się szykować. Podniosłam z nosa okulary przeciwsłoneczne i wsadziłam je na głowę, aby posłużyły za opaskę do moich niesfornych włosów, które żyły dziś własnym życiem.
— Cieszę się, że na chwilę masz spokój ze studiami — westchnął radośnie Sawyer, gdy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle.
Popatrzyłam na niego z ulgą wymalowaną na twarzy.
— Uwierz, że ja też. — Zjechałam trochę w dół na siedzeniu pasażera. — Rzygam już zasadami fonetyki — dodałam, przypominając sobie wszystkie godziny, które spędziłam na lekcjach poprawnej wymowy i intonacji. Wybierając dziennikarstwo, zupełnie nie takich przedmiotów się spodziewałam. — Teraz zostaje mi tylko praca.
— I melanże. — Wyszczerzył się dumnie. Gdy postanowiłam tego nie komentować, szatyn szturchnął mnie prowokacyjnie łokciem. — Nawet nie licz na to, że ci odpuszczę. W zeszłym roku abstynencja była uzasadniona, ale zaznaczam, że tego lata chlejemy, jak jeszcze nigdy.
Parsknęłam śmiechem na widok wesołych błysków w jego oczach, po czym spuściłam wzrok na dłonie, bawiąc się złotą bransoletką z pingwinem na prawym nadgarstku. Dziś rano uznałam, że skoro z Ethanem i tak chwilowo zawiesiliśmy broń, to chyba znów mogę bezkarnie ją nosić. Szkoda, aby się zmarnowała, prawda?
YOU ARE READING
WHATEVER IT TAKES | RISK #2
ספרות נוער~ Bo byliśmy głupcami, którzy odnaleźli do siebie drogę, myśląc, że będąc jednością, przezwyciężymy mrok. Zszywając swoje płonące dusze, zapomnieliśmy, że obietnice to czasem za mało. ~ Po wyjeździe Ethana Destiny stara się żyć dalej i zachowywać ta...