VI

173 12 2
                                    

Jak się później dowiedziałam, miejsce, w którym się znajdowałam nie był wcale sierocińcem jak przypuszczałam. Pani Calandra (kobieta, która mnie przygarnęła) straszyła inne dziewczyny adopcją, gdy zachowywały się niekulturalnie.

Pomimo tego, pokochałam to miejsce.

Nie zdążyłam co prawda poznać pozostałych dziewcząt zamieszkujących rezydencję, ale cieszyłam się jak małe dziecko, że poznałam już trójkę dziewczyn.

Widziałam kątem oka jak malutkie postacie przyglądały się mną „niezauważone"  za kolumnami. Nie zdziwiło mnie to wcale. Sama patrzyłabym się na kogoś, kto był ubrany w pobrudzoną suknię ślubną.

Na szczęście Meryn – dziewczyna, która pomogła mi pozbyć się kreacji – pożyczyła mi swoje ubrania.

Różniły się tym co nosiłam na co dzień, lecz nie narzekałam.

- Kolor beżowy sukienki znakomicie kontrastuje przy twoich brązowych tęczówkach. - zagryzła wargi gładząc strój. - Wyglądasz jak księżniczka. Nie dziwię się, że pani Calandra ciebie wzięła.

-Wygląda jak dziwka. - nagle wyłoniła się zza drzwi dziewczyna, której jeszcze nie poznałam.

-Dziwka? - upewniłam się czy się nie przesłyszałam. Nie byłam przyzwyczajona by wysłuchiwać takich słów, w szczególności w moją stronę.

Jasnowłosa jedynie pokiwała głową i zniknęła z pola widzenia.

O co jej chodziło?

Popatrzyłam na Merynę zdezorientowana.

-A... nie tak sobie wyobrażałaś pewnie spotkanie z większością osób w tym domu... Ona już tak ma. Nienawidzi nowych osób. Głównie tych, których uważa za ładniejszych od niej.

W takim razie uważała mnie za kogoś pięknego?

Do tej pory widziałam same chodzące piękności, natomiast teraz poczułam się jeszcze bardziej wyróżniona swoją urodą.

Nie mogłam się powstrzymać od małego uśmiechu.

-Myślisz, że mnie polubi? - dociekałam.

Meryn przyglądała mi się przez chwilę i westchnęła:

-Z nas wszystkich lubi tylko swojego pluszaka, więc.... - uciszyłam ją gestem ręki.

-...dobrze, nic mi już nie mów. Zrozumiałam.

Parsknęła śmiechem zakrywając twarz, zaś ja przewróciłam oczami.

-Tak w ogóle to nawet nie wiem jak się nazywasz. - rzuciła, gdy przeglądała swoją garderobę.

Przez cały ten czas nikt nie znał mojego imienia. To dlatego czułam się z tym tak komfortowo?

-Oh...faktycznie. - przekrzywiłam głowę i powoli ruszyłam w stronę drzwi.

-No, to jak masz na imię? - zmarszczyła brwi patrząc na mnie.

Parę długich chwil minęło, aż w końcu wypaliłam:

-Suzetta. Mam na imię Suzetta.

Obrzuciła mnie piorunującym spojrzeniem zmierzając w moim kierunku.

-Suzetta?

Pokiwałam głową i po raz kolejny spojrzałam się w lustro.

-To nie może być prawda. Żartujesz sobie, co nie? - odwróciłam się do niej i zobaczyłam jak na jej twarzy pojawiają się rumieńce prawdopodobnie ze złości.

-Ja... nie miałabym powodu, żeby żartować w tej chwili. - przyznałam.

-Pośmiałyśmy się wcześniej, ale teraz to przegięłaś. Nie ma mowy, że jesteś Suzettą.

Czy ja dobrze usłyszałam?

-O co tobie chodzi? - zapytałam.

-Muszę ochłonąć, wyjdź teraz i nie żartuj sobie więcej już z takich rzeczy.

Zanim się obejrzałam wylądowałam przed jej pokojem.

Zatrzasnęła drzwi tuż przed moim nosem.

Co się właśnie wydarzyło?

Dlaczego moje imię wywołało u niej taką nienawiść w stosunku do mnie?

***


-I jak? Poznałaś się zresztą dziewcząt? - zapytała pani Calandra trzymając w ręku plik notatek.

Nerwowo potarłam oczy i wstrzymałam oddech.

Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć kobieta ciągnęła:

-No wiem, niektóre mogą być gorsze od tych wcześniejszych, które miałaś szansę poznać. - zachichotała i wróciła na swoje miejsce przed biurkiem. - Co cię tak gryzie?

Co mnie tak gryzie?

Przez chwilę pożałowałam, że tutaj trafiłam. Oczywiście nie na serio. Zrobiłabym wszystko, żeby tutaj zostać niż wrócić do swojego  wcześniejszego domu.

Nie rozumiałam pani Calandry. Jej piękno było oszałamiające, nie mówiąc już o jej gracji, mowie ciała... Wszystko w jej wykonaniu było wręcz cudowne, natomiast przez cały ten czas nie zapytała się mnie jak ja się nazywam oraz dlaczego wpuściła mnie do swojej przestrzeni prywatnej.

Z początku nie myślałam o tym, lecz na ten moment wydawało mi się, że jest to co najmniej komiczne.

Kto normalny gości w swoim własnym domu kogoś kogo nigdy wcześniej się nie widziało na oczy?

-Dlaczego pani ani razu w przeciągu tych paru godzin mnie nie zapytała o imię? - zagryzłam wargę starając się wychwycić co ukrywa przede mną.

Na moje pytanie nie spięła się, nawet nie zdenerwowała. Wstała i podeszła w moją stronę.

-Próbuję się dowiedzieć czy plotki, o których cały czas słyszę są prawdziwe. Jak widzę, jedna z dziewcząt nie wysłuchała mnie i złamała jedną z zasad. - uśmiechnęła się i do ręki wręczyła mi chustkę w kolorze kasztanowym. - Zostaw to dla siebie. Pasuje ci.

Jakie plotki? Jaki rozkaz?

Zaczęłam się w tym wszystkim gubić.

-Pani Calandro, ja przyszłam tylko po.... - zatrzymała się na mój widok dziewczynka, która była przez cały ten czas przyklejona do kobiety. - Przepraszam... nie wiedziałam, że pani kogoś gości.

Ona również nie należy do osób, którym powinnam zaufać.

Gdy chciała już wyjść Calandra zatrzymała ją:

-Stój Amaris. Przyszłaś w idealnym momencie. Oprowadź naszego gościa.


***


Przez większość czasu Amaris słusznie postępowała oprowadzając mnie, wykonując przy tym rozkaz Pani Calandry. Była natomiast niedostępna. Miałam wrażenie, że nie odnajdywała się przy mnie.

Nie chciałam, żebym również straciła u niej szansę.

-No to... Amaris, prawda? - zaczęłam, posyłając uśmiech w stronę dziewczyny.

Kiwnęła głową, kierując się ze mną w stronę kolejnego pomieszczenia.

-Dobra, dobra, stój proszę. - na moją prośbę stanęła i popatrzyła na mnie zmieszana. -Dlaczego zachowujecie się jak gdyby nigdy nic się nie stało? Przygarnęłyście mnie jak bezdomnego do siebie, ugościłyście mnie, a ja dalej nie potrafię zrozumieć dlaczego. - wypaliłam zrzucając z siebie myśli, które dokuczały w mojej głowie przez parę godzin.

Mrugnęła parę razy swoimi wielkimi, jasnoorzechowymi oczami, aż w końcu powiedziała:

-Nad tym się zastanawiasz, a nie nad czymś innym? 

Spojrzeniem jakim mnie obdarzyła coś znaczył, jednak nie potrafiłam zrozumieć co. 

Doszłam do wniosku, że ona wie więcej niż ja. Więcej niż chciałabym.

Ta drugaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz