Rozdział 2

847 67 43
                                    

— JK, musisz być bardziej wiarygodny. Musisz dać z siebie wszystko. To twoja jedyna i ostatnia szansa. Jeśli cię nie zauważą, zgnijesz w tej budzie i przepadniesz — słowa wpływały do ucha Jeong-guka jak rwąca rzeka.

Przecinał właśnie szybkim krokiem Plac de l'Odeon na wskroś i rozmawiał przez telefon. Miejsce swojego przeznaczenia, czyli kawiarnię na rogu z niebieską markizą, miał już w zasięgu wzroku.

— Wiem Basile, wiem...

— Musisz dużo ćwiczyć, musisz stać się Jeanem, bardziej nim niż sobą, tylko wtedy jesteś w stanie ich zaskoczyć — tłukł mu do głowy Basile.

Pracowali razem. Basile był, można powiedzieć, jego przyjacielem, choć starszy od niego jakieś dwadzieścia lat. Trochę mu ojcował.

— Kurwa Basile, WIEM! — zdenerwował się Jeong-guk.

Ta sytuacja z Jeanem spadła na niego jak grom z jasnego nieba kilka dni temu. Wiedział, że musi wspiąć się na wyżyny swoich możliwości. Miał dwadzieścia osiem lat i wciąż stał w cieniu. Nie tak zakładał, gdy startował w branży. Jednak prawdziwego Jeana nie tak łatwo było zastąpić, ale dwie złamane nogi, wstrząśnienie mózgu a do tego substancje psychotropowe, które przy nim znaleźli, raczej nie szybko pozwolą mu wrócić do pracy. To była ogromna szansa, dostać jego wakat.

— Tylko mówię. Zależy mi, żeby ci się powiodło — obruszył się Basile. — Jesteś dobry, masz wrodzony talent, ale musisz go trenować. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Jeong-guk przyspieszył kroku i zerknął na zegarek. Był spóźniony dziesięć minut.

— Dobra muszę kończyć, mam spotkanie — próbował zakończyć tę męczącą rozmowę.

— Znowu? — westchnął Basile. — Mógłbyś, chociaż teraz trochę pohamować tego twojego niewyżytego ptaszka i nie ruchać wszystkiego, co napotkasz. Skupić się na robocie — powiedział z wyrzutem.

— Głupiś. Mam spotkanie z korepetytorem — wyłgał się Jeong-guk.

— Z korepetytorem? — zapytał zaskoczony Basile. — Od czego?

Jeong-guk zobaczył w myślach jego wielkie niebieskie oczy, jak otwierają się szeroko i burzę kasztanowych sprężyn na głowie. Parsknął śmiechem.

— Od ruchania — zażartował.

— Idiota z ciebie — warknął Basile. — Rozłączam się — burknął i tak jak powiedział, tak zrobił.

Jeong-guk był już na miejscu. Schował telefon do kieszeni bojówek i pchnął drzwi restauracji. Kiedy wszedł do środka, rozpoznał go od razu. Siedział pod ścianą w rogu, jakby się chciał schować przed całym światem. Jakby się bał, że ma na czole wypisane: WYNAJĄŁEM SOBIE CHŁOPAKA i że ludzi w ogóle to obchodzi. Jego gejowy styl bycia czuć było i widać na kilometr. Jedwabna, kremowa koszula, eleganckie spodnie i złoty analogowy zegarek w kwadratowej kopercie, rzucały się tak w oczy, jak ten sznurek drobnych perełek na jego szyi. Przydługawe, pofalowane włosy miał wystylizowane, jakby ledwo wyszedł od fryzjera i Jeong-guk mógłby się założyć o sto euro, że używał truskawkowego balsamu do ust. I kpiłby tak sobie z niego w najlepsze, gdyby nie to... że on był dokładnie w jego typie.

Przyjemne z pożytecznym. Będzie zabawnie — pomyślał sobie i ruszył do stolika.

To właśnie dlatego Tae-hyung przyszedł do restauracji wcześniej. Chciał uniknąć tego momentu, kiedy się wchodzi i jest się obserwowanym. Usiadł przy umówionym stoliku i czekał. Czuł, jak dłonie mu się pocą i szybko wytarł je w spodnie, kiedy do restauracji wszedł chłopak. Wysoki, dobrze zbudowany, dosłownie powalająco przystojny. Ku jego zaskoczeniu... Azjata! Już wiedział, że to Jean. Nie był co prawda jasnowłosym piegowatym bożyszcze, ale wyobrażenia Tae-hyunga na jego temat nijak się miały do rzeczywistości. Były jedynie kiepską imitacją tego, co właśnie miał przed oczami. Ubrany w jasne bojówki, opinające jego tyłek w taki sposób, że poczuł, jak świerzbią go od tego opuszki palców i jasną, dżinsową koszulę, rozpiętą pod szyją z rękawami nonszalancko wywiniętymi do łokci, wyłowił Tae-hyunga natychmiast pośród tłumu przenikliwym wzrokiem i podszedł do niego.

Rentboy || TaekookWhere stories live. Discover now