Rozdział 11

895 57 112
                                    

Tae-hyung spał kilkanaście godzin, a kolejnego dnia, gdy otworzył oczy, udawał, że nic wielkiego się nie stało.

JK widział wyraźnie, że to tylko poza ale tak jak i wczoraj, postanowił, że nie będzie drążył tematu. Tae-hyung był dorosłym mężczyzną. Rozważnym i inteligentnym, więc jeśli nie czuł potrzeby roztrząsania sytuacji, jaka zaszła w jego rodzinnym domu, JK tym bardziej nie miał zamiaru go to tego nakłaniać. Uważał, że są to osobiste sprawy Tae-hyunga, do których nie powinien się wtrącać, jeśli on sam nie wyrażał na to chęci i zgody. I to nie tak, że pozostawał na nie obojętny i miał zamiar biernie się temu przyglądać, gdy ktoś przekracza granicę przyzwoitości i go zwyczajnie krzywdzi, ale po prostu zostawiał mu przestrzeń na osobistą decyzję, co z tym zrobi, do czasu, gdy sam będzie potrafił się przed tym obronić.

Zjedli więc razem śniadanie, potem skorzystali z hotelowego basenu, a jeszcze później wyszli zwiedzić najbliższą okolicę. Popołudniu zjedli obiad w ulicznym barze, choć Tae-hyung się upierał przy restauracji, a potem wrócili do hotelu. Musieli się przygotować do imprezy kawalerskiej Ji-mina, która odbywała się tego wieczoru.

— Jaki on jest? — zapytał JK, gdy zapinał guziki koszuli. — No wiesz, ten twój kuzyn, Ji-min.

Tae-hyung się zaśmiał, przeciągając nogi przez nogawki spodni.

— Taki jak ty, lekkoduch.

Palce JK'a zastygły w bezruchu, a oczy otworzyły się szerzej.

— Ej, ej, bez takich.

Tae-hyung parsknął śmiechem, ostentacyjnie.

— Ale to prawda, założę się, że się od razu dogadacie — argumentował. — Obaj macie to samo poczucie humoru i to lekkie podejście do życia.

— Ale ja się nie hajtam i wcale nie mam nawet zamiaru — obruszył się JK.

— To jedyna różnica między wami, żadnej więcej nie widzę — zakpił Tae-hyung. — Ji-min jest po prostu od ciebie starszy.

JK ni to się uśmiechnął, ni czuł się urażony. Sam nie wiedział, co o tej uwadze sądzić.

— To ja znów jestem ten niedojrzały, prawda? — sarknął.

Tae-hyung się skrzywił.

— To ty to powiedziałeś — odepchnął od siebie oskarżenie.

Jeong-guk już nic więcej nie powiedział. Napięcie jednak zawisło między nimi w powietrzu i nijak nie dało się zniwelować. Kiedy wychodzili, JK znów rzucił przelotne spojrzenie w stronę komody. Perełki jak leżały na niej, tak leżały. Porzucone. A gdy znaleźli się w klubie, w którym odbywał się wieczór kawalerski owego Lekkoducha Ji-mina, od pierwszej chwili, gdy go zobaczył, uśmiechniętego i zabawiającego swoich gości, wiedział, co Tae-hyung miał na myśli. Ji-min to był chodzący przykład duszy towarzystwa. Przystojny, rozgadany, pełny charyzmy. Oczy wszystkich lgnęły do niego, ilekroć powiedział choć słowo. Wierzyć mu się nie chciało, że taki ktoś się żeni. Klub był ogromny i calutki zapełniony jego znajomymi. Dosłownie każdy go zaczepiał i chciał pogadać. Ubrany jak spod igły w eleganckie spodnie i jasno-niebieską koszulę, wyglądał jak model albo celebryta.

— Skąd on ma tylu znajomych? — zapytał JK, dyskretnie rozglądając się wokoło, gdy przystanęli przy barze.

Tae-hyung popatrzył na niego zdumiony, a dłonią skinął na barmana.

— Ji-min jest producentem filmowym i aktorem, nie mówiłem ci?

JK otworzył oczy szerzej.

— Aktorem?

Rentboy || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz