Rozdział 14

1K 67 124
                                    

Przyjęcie weselne zarezerwowane było tylko dla najbliższej rodziny i przyjaciół. Dlatego wszyscy fotoreporterzy, dziennikarze oraz znajomi Ji-mina i Hwasy z pracy zniknęli krótko po wyjściu z Pałacu Ślubów.

— Miało być kameralnie, nie? Czy coś pomyliłem? — zapytał szeptem JK, gdy w sali bankietowej hotelu Hilton, w którym pomieszkiwali z Tae-hyungiem, zawitało sporo gości i sala wypełniła się nimi po brzegi.

— Taaa to właśnie znaczy kameralnie w mojej rodzinie — zadrwił cicho Tae-hyung w odpowiedzi, ale jego słowa brzmiały znów sztywno i powściągliwie.

Bo choć w powietrzu unosiła się miła mieszanka zapachu kwiatów oraz dobrego jedzenia, a w tle gdzieś z głośników przygrywała cicha muzyka, atmosfera zgęstniała. JK wiedział dlaczego. W pałacu ślubów wszystko było w porządku, bo rodzina wymieszana była z obcymi ludźmi, ale tu sala bankietowa pełna była osób, które Tae-hyung znał, a to powodowało u niego paraliż. Bał się ich oceny. Tego, co sobie o nim pomyślą. O nich.

— Tae! — wykrzyknęła jakaś kobieta i z uśmiechem na twarzy podeszła do niego, gdy go zobaczyła. — Przyleciałeś! Tak się cieszę! Ji-min nie mógł przestać o tym mówić — dodała uradowana, ściskając go na powitanie.

Na oko JK'a miała jakieś sześćdziesiąt lat, była niska, ale z daleka było widać, że jest kimś ważnym. Rysy jej twarzy choć surowe, zmiękczał serdeczny uśmiech. Kogoś mu przypominała, co było dziwnym doznaniem. Nikogo przecież tu nie znał.

Tae-hyung uścisnął ją z takim samym uśmiechem.

— Dzień dobry ciociu — przywitał się, a ona odchyliła się od niego i uścisnęła jego ramiona.

— Tak dawno cię nie widziałam. Zmężniałeś. Przystojny z ciebie mężczyzna — pochwaliła i spojrzała na JK'a. — Kogo przywiozłeś ze sobą?

Tae-hyung się zmieszał.

— Ciociu, to jest JK... JK to jest ciocia Hye-ja, mama Ji-mina.

JK natychmiast odnalazł w pamięci jego uśmiechnięte oczy i połączył wątki, dlaczego kobieta wydała mu się znajoma. Spojrzał na Tae-hyunga i jego wykrzywione nagle strachem usta. Znał już ten grymas i tę bladość na jego twarzy, żeby nie rozpoznać, czym są spowodowane. Tae-hyung był w potrzasku swoich własnych obaw. Gorycz zalała JK'owi trzewia na ten widok. Chciał go za wszelką cenę uratować.

— Dzień dobry pani, bardzo mi miło panią poznać. Nazywam się JK i... — urwał i znów przelotnie spojrzał na uciekającego spojrzeniem Tae-hyunga. — Jestem asystentem Tae-hyunga.

Widział kątem oka, jak znieruchomiał i wbił w niego zaskoczone spojrzenie. Sam nie wiedział, czy chciał wywołać w nim tę reakcję, tak na opamiętanie, czy po prostu mu ulżyć. Na pewno czuł rozgoryczenie, że był do tego zmuszony jego zachowaniem.

— Bardzo mi miło — przywitała się ciotka, ale patrzyła na niego przez chwilę uważnie. Badawczo. Jej uśmiech przybladł jakby zawiedziona odpowiedzią. — Jak się wam podobała ceremonia? — zapytała politycznie, próbując utrzymać miły nastrój i wróciła wzrokiem do Tae-hyunga.

Ten uśmiechnął się sztucznie.

— Było bardzo pięknie, ale teraz przeprosimy cię na chwilkę, dobrze? — zapytał grzecznie, ale już z mniejszym wyczuciem szarpnął JK'a za rękaw marynarki i pociągnął w stronę holu.

Tam przyparł go do ściany w zaułku prowadzącym do szatni i zmierzył surowym, wręcz karcącym spojrzeniem.

— W co gramy? — warknął na niego, chwytając się za boki.

JK westchnął rozżalony.

— Nie wiem, Tae, ty mi powiedz — odpowiedział z pretensją. — Nie wiem, jak mam się zachować, gdy uciekasz wzrokiem i dukasz do kogoś, przedstawiając mnie, jako... — urwał i wzruszył ramionami. — Nie wiem, kogo? Jakiegoś JK'a, który chyba jest tu zbędny — odgryzł się.

Rentboy || TaekookWhere stories live. Discover now